Byli wśród nas

Kiedy zaczynaliśmy przygodę z Co słychać?, pewien znawca rynku prorokował, że dobrze będzie, jak dobrniemy do 10. numeru. Na pełnych żaglach dobiliśmy do pięćsetnego i nie sposób pominąć w tym dziele znaczącego wkładu pracy i talentu tych niezapomnianych, których już między nami nie ma. Właściwie są, bo rozmawiamy o nich, wspominamy, bo ich role w „Cs” nie były epizodyczne

Wracają... w snach

Byli wśród nas / Wracają... w snach

Ewa Sobocińska była z nami od początku. Zbyszek Piątkowski – nasz wydawca i redaktor naczelny był bardzo zadowolony, że zgodziła się z nim współpracować. Prawdziwa zawodowa dziennikarka, która terminowała swego czasu w legendarnym tygodniku „Po prostu”. A nie było wtedy nic lepszego na rynku prasowym, to był pierwszy oddech wolności, oczywiście brutalnie zmieciony z przyczyn ideologicznych. Ewa pozostała sobą. Interesująca postać nie tylko z zawodowego punktu widzenia. Romantyczka, kochała Tatry, szczególnie Dolinę Pięciu Stawów, do której często wracała, także w opowieściach. Studiowała kiedyś między innymi również filozofię, z której interesowała ją właściwie tylko gnoza – jak twierdziła. W redakcji bezlitośnie cięła nasze przegadane teksty, ale nie niszczyła ich sensu i stylu. Z Ewą nie było rozmów o fatałaszkach. Nosiła się jak sufrażystka z ubiegłego wieku. Żadnego makijażu, szare żakiety i długie bure spódnice. Kochała koty, kochała las, po którym godzinami włóczyła się z aparatem fotograficznym. Ostra w wypowiedziach, w środku była osobą bardzo wrażliwą, wielu rzeczy po prostu się bała. Własnej samotności też. Raz tylko, pewnego lata, powróciła odrobinę do własnej kobiecości, kwiaty na słomkowym kapeluszu, szeroka, barwna, jedwabna spódnica, uśmiech na ascetycznej twarzy... Ale to było tylko mgnienie. Umarła we śnie - tak cicho, jak żyła.
Jurek Adamczyk opuścił nas w sposób bezsensowny, podczas zabiegu dializy, która ratowała mu życie. Od lat chory, był uosobieniem pogody, prawdziwie koleżeński, pozbawiony niskich uczuć w rodzaju zazdrości. Skromny, nie zależało mu na popularności. Erudyta, miłośnik klasyki, można z nim było godzinami rozmawiać o muzyce czy literaturze. Dowcipny, bardzo inteligentny. Wniósł do naszej redakcji spokój, taktowne poczucie humoru. Pokazywał, na czym polega życzliwość, o nic nie walczył... aż trudno uwierzyć, że w tym bezkompromisowym czasie był ktoś taki.
Pięknie pisał. Na każdy temat, ale na sporcie znał się jak nikt. I zawsze z życzliwością, nawet o zasłużonych porażkach tego czy innego klubu. Nie unikając krytyki - jak on to robił? Brakuje nam go do dzisiaj, kogoś takiego jak Jurek – będzie wszędzie brakowało zawsze.
Józek Lipiński też towarzyszył narodzinom Co słychać? Chociaż nie raz się z nami rozstawał, jednak wracał. Józek kochał życie. Chciał, żeby widzieli, że on jest, że się liczy... nie dbał o to, żeby mieć. On chciał tylko być. Wszędzie, gdzie cokolwiek się działo. Oczytany, inteligentny, z ogromną łatwością pisania, bez problemu zmieniał styl, imał się wszelkich tematów. Józio znał w Mińsku Mazowieckim wszystkich, to dawało mu dostęp do wielu ludzkich problemów, ale nieraz prosił: - Weź ten temat, bo rozumiesz... to o moim kumplu, z którym kiedyś wyśpiewywaliśmy serenady pod oknem tej samej dziewczyny, a teraz on wykręcił taki numer!
A serenady podobno śpiewał często. Wtedy nazywali go Presleyem. Józka nie sposób było traktować jak człowieka w wieku, w jakim był! Sam nie raz się dziwił, że ma już takich starych synów! Ale rozczulała go maleńka wnuczka. Czuł, kochał, wspominał, pisał, był! I już go nie ma. Jakoś tak głupio, kiedy ktoś niespodziewanie na zawsze odchodzi w niebyt! Bo Józek wierzył w... niebyt.

Numer: 2007 19   Autor: Bożena Abratowska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *