Michałki, czyli rodzinny festyn w parafii garnizonowo-cywilnej ma szczęście do pogody. Jeszcze raz okazało się, że na środek maja mogą liczyć wszyscy zwolennicy tłumów, aukcji, dobrego jedzenia i zawieszania ciała między ziemią a niebem. Także koni, których nie brakowało na placu i na scenie...

Michałki z kalki

Jeśli pogoda jest jak na zamówienie, albo – jak twierdzi Kazimierz Markowski – wymodlona przez organizatorów i żarliwe parafianki, to tylko jeść, licytować i tańczyć.

Okazje stworzyła już na samym początku grupa Cantana z okolic Kałuszyna grająca ambitnego rocka. Wnet zatańczyły dzieci z przedszkola Michałek i scenę zdominowali licytatorzy. Fanty szły jak woda, a największe powodzenie miał koń na biegunach i... koniak. Pierwszy okazał się kobyłą i trafił w ręce naczelnego Cs (to dla  wnuka), a trunkiem zajął się sam kapelan Prus, by poprawić sobie trawienie i ciśnienie.

Okazało się, że największe powodzenie miały obrazy, gipsowe anioły, prawa jazdy i karnety do Michałkowego przedszkola Nowickich. Zebranie więc ok. 30 tysięcy złotych na wykończenie wnętrza kościoła nie było zbyt trudne. Tym bardziej, że na wystrój świątyni zarabiały także ciasta, pierogi w barszczu, grochówka i grill.

Oszczędni mogli skorzystać z gratisowego podziwiania sprzętu strażackiego, wojskowego i lotniczego oraz z namiotu medycznego. Klub Magnet t akże za darmo pokazał swoje zabytkowe motocykle. Bez przejażdżek, na które panowie w czarnych skórach nie mieli widocznie ochoty...
Oprócz licznych atrakcji wesołego miasteczka, można było zaprowadzić dzieci na jakiś konkurs zręcznościowy, lub posadzić na kucyku. Wszystko jedno, bo na osłodę zawszejest...  wata cukrowa.

A za rok jubileuszowe Michałki. Też jak z kalki, czyli ze słońcem, aukcją i bezpiecznymi dla ciała atrakcjami między trawą a chmurami...

Numer: 20 (1024) 2017   Autor: J. Zbigniew Piątkowski