Jednym okiem /28/

Na jedynym zachowanym nagraniu z roku 1924 marszałek Piłsudski z rozbawieniem mówi o czasach, gdy jego już nie będzie, a jakaś trąba (gramofonowa) nagle zacznie gadać jego głosem. Nagrywanie własnych krótkich płyt było wtedy modną nowinką, oferowaną przez niektóre domy towarowe w Warszawie

Nie–śmiertelni

Jednym okiem /28/ / Nie–śmiertelni

Od tamtego czasu fakt, że widzimy i słyszymy na ekranie osobę, która już dawno zmarła, przestał nas dziwić. Cyfrowa nieśmiertelność jest nawet w modzie. Ostatnio czytałam o pewnej internautce, która chce reaktywować na portalu społecznościowym profile swoich nieżyjących przyjaciół, aby nadal mogli istnieć w sieci. Co więcej, domaga się prawa do takiego życia po życiu dla nas wszystkich. Stare powiedzenie „nie wszystek umrę” nabiera w naszych czasach nowego znaczenia.
Choć muszę przyznać, że nadal czuję się trochę nieswojo, widząc powtórki programów archiwalnych z udziałem osób, które odeszły całkiem niedawno. Można wówczas odnieść wrażenie, że wcześniejsza wiadomość o ich śmierci była tylko niesmacznym żartem. Jak w przypadku znanej piosenkarki, Tiny Turner, którą kilka dni temu „uśmierciła” telewizja publiczna.
Są jednak i tacy, których nieśmiertelnymi czynią ich własne dzieła, np. piosenki. Do takich właśnie należał Wojciech Młynarski (1941-2017). Któż z nas nie pamięta przynajmniej kilku jego przebojów, jak choćby „Jesteśmy na wczasach”, „W Polskę idziemy” czy „Róbmy swoje.”

Jako felietonistka lokalna chciałabym jednak zwrócić uwagę na mało znany fakt z życia artysty. Otóż był on poniekąd związany z naszym regionem, ponieważ we wczesnym dzieciństwie mieszkał wraz z rodzicami w nieistniejącym już dworku w Kobylance koło Dobrego – na zdjęciu. Jego ojciec – z wykształcenia inżynier rolnik – był tam zatrudniony jako zarządca majątku. Tutaj przyszła też na świat młodsza siostra poety, Barbara. Dopiero po śmierci męża – w roku 1943 – mama Wojciecha wraz z dziećmi przeniosła się stąd do domu swoich rodziców w podwarszawskim Komorowie. A dworek przechodził zmienne koleje losu. Pod koniec wojny mieścił się tutaj szpital polowy dla żołnierzy niemieckich, a później przez wiele lat – szkoła podstawowa. W końcu popadł w ruinę. No, cóż. Okazuje się, że coś tak ulotnego jak piosenka może być nieraz trwalsze od kamiennych murów.

Numer: 14 (1018) 2017   Autor: Anna M. Sikorska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *