Jednym okiem /6/

Jako znający dwa języki przynależeli niejako do dwóch różnych światów. Zawsze byli potrzebni. I od zawsze podejrzani. Starożytni Rzymianie mieli nawet niesprawiedliwe powiedzonko TRADUCTORES- TRADITORES - co w wolnym przekładzie znaczy WSZYSCY TŁUMACZE TO ZDRAJCY. Właśnie 30 września obchodziliśmy ich święto...

Tłumacza dola

Jednym okiem /6/ / Tłumacza dola

Jako osoba od lat wykonująca ten zawód często myślę, że nasz patron, św. Hieronim (na zdjęciu), to miał życie jak w Madrycie. Zamieszkał w grocie w Betlejem, gdzie miał nieograniczoną ilość czasu na tłumaczenie Biblii (żadne terminy go nie goniły!), a o wszelkie jego potrzeby dbała w tym czasie jego przyjaciółka św. Paula, wraz z grupą zauroczonych nim świątobliwych niewiast. Też bym tak chciała – no, może z wyjątkiem tych niewiast. Z pewnością podczas wykonywania papieskiego zlecenia nikt nie walił mu do drzwi z gromkim okrzykiem – Mamooo! A ona mnie bije! Większość współczesnych tłumaczy (w tym i niżej podpisana) pracuje na tzw. śmieciówkach, to jest na umowach o dzieło lub umowach zlecenia. Szczęśliwcy, zatrudnieni na umowę o pracę, należą do rzadkości. Pewien mój znajomy, świetny zresztą tłumacz, kiedyś melancholijnie stwierdził, że na emeryturze pozostanie mu chyba tylko modlitwa o wsparcie do samego świętego Hieronima. Taki urok wolnego zawodu. W tym fachu żyje się od zlecenia do zlecenia – nie dziwota więc, że wielu tłumaczy (tak jak niżej podpisana) ima się pomiędzy zleceniami różnych innych zajęć. Tłumacz doprawdy żadnej pracy się nie boi. Moją nauczycielką w liceum była np. znakomita tłumaczka literatury angielskiej. Dla chleba, panie, dla chleba. Do tych wszystkich niedogodności należy jeszcze dodać niesolidnych klientów, którzy ociągają się z płaceniem – lub w ogóle nie płacą. Przodują w tym zwłaszcza nastolatki, które (to taka najnowsza moda) lubią tatuować sobie w różnych miejscach obcojęzyczne sentencje. Pieniędzy z tego tyle, co kot napłakał, a pracy dla tłumacza – sporo. A do niektórych klientów to, wierzcie mi, nawet sam św. Hieronim rychło straciłby cierpliwość. Czy jednak to wszystko oznacza, że nie lubię swego zawodu? Żadną miarą! Uważam, że jest to wspaniałe, kreatywne zajęcie. Zajęcie, dzięki któremu można (dosłownie!) przybliżyć ludziom słowa i myśli innych ludzi, nawet żyjących w bardzo odległych czasach. A niekiedy wręcz zapobiec wojnie czy konfliktowi – bo właśnie tłumacz może jednym zręcznym słówkiem załagodzić spór. Pozostaje mi więc tylko zaapelować: – Kochajcie tłumaczy, klienci! Kochajcie, do jasnej cholery!

Numer: 42 (993) 2016   Autor: Anna M. Sikorska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *