Jednym okiem /5/

No, dobra. My tu gadu-gadu, a dziad śliwki rwie. Skończyły się żarty, zaczęły się schody, jak mawiał klasyk. Ja tu sobie śmichy-chichy, a w kraju czarne protesty, białe protesty, kolorowe protesty... Z drugiej zaś strony, rząd obiecuje, że teraz już niepełnosprawnym i ich rodzinom będzie się żyło jak w raju. Jako osoba żyjąca od urodzenia z poważną niesprawnością, ośmielam się w to nie wierzyć. Bo wiem, że w Polsce mamy...

Kalekie prawo

Jednym okiem /5/ / Kalekie prawo

A wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam złożyć wniosek o dofinansowanie ze środków PFRON na przebudowę mieszkania. Ot, niby nic takiego. Po prostu chciałabym nie być uwięziona we własnym domu i... we własnej wannie. Skompletowałam zatem wniosek z grubym plikiem załączników. Niestety, po pewnym czasie przyszła odpowiedź, że mój projekt przekracza możliwości lokalnych instytucji. Miła pani wyjaśniła mi z autentyczną troską w głosie, iż całość rocznego budżetu naszego PCPR-u to niewiele więcej, niż to, na co opiewała moja prośba. I że z ponad trzydziestu złożonych w roku ubiegłym wniosków pozytywnie udało się rozpatrzyć tylko siedem. No, trudno. Nie mam żalu do nikogo. W przyszłym roku spróbuję ponownie.

Ale że coś mnie podkusiło i postanowiłam wypytać się przy okazji o nową kartę parkingową, tego już sobie nigdy nie daruję. We właściwym biurze poinformowano mnie uprzejmie, że aby otrzymać taki papierek, muszę przedstawić urzędnikom całą (sic!) historię mojej choroby i ponownie stanąć przed komisją lekarską. A więc znowu tony dokumentów do wypełnienia (oryginały do wglądu) i tygodnie załatwiania. Moje zusowskie orzeczenie o niepełnosprawności, wydane kilka lat temu, na podstawie którego Starostwo Powiatowe wydało mi starą kartę parkingową, jest już nieważne. Nie liczy się. Dla systemu NIE JESTEM osobą niepełnosprawną. Rozumiem zatem, że ktoś sądzi, iż moja niepełnosprawność, uznana za trwałą i dla wszystkich doskonale widoczna, nagle zniknie pod miłującym spojrzeniem lekarzy orzeczników? Gratuluję. To niemal tak denerwujące, jak to, że kilka lat temu kazano mi się osobiście stawić w pewnym urzędzie, celem potwierdzenia, czy... nadal pozostaję przy życiu!

Zastrzegam: zdaję sobie sprawę, że to wszystko nie jest winą urzędników, którzy w większości wypadków robią jedynie to, co im nakazuje prawo. I tylko chciałabym wiedzieć, kto i po co wymyśla takie nieżyciowe przepisy? No, bo przecież chyba nie po to, żeby ułatwić nam życie? Tak tylko pytam. I... pocałujcie mnie wszyscy w... kartę parkingową...

Numer: 41 (992) 2016   Autor: Anna M. Sikorska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *