Jednym okiem /4/

Kiedy byłam mała, w mojej szkole corocznie na gazetce pojawiał się wielki napis: PAŹDZIERNIK MIESIĄCEM OSZCZĘDZANIA. Budujące hasło. W rzeczywistości jednak, i piszę to już z perspektywy osoby dorosłej, jest zupełnie, ale to zupełnie inaczej...

Gdy spadają liście...

Jednym okiem /4/ / Gdy spadają liście...

W rzeczywistości, gdy tylko kończą się letnie upały, a dni stają się krótsze, w wielu domach, zwłaszcza tych, w których są dzieci, zaczyna się istna ulewa. Deszcz jesiennych wydatków. A więc najpierw jest cała szkolna i przedszkolna wyprawka. Na nią – nawet nie licząc bezpłatnych państwowych podręczników, z którymi jeszcze nie wiadomo, co będzie w latach następnych, ponieważ w Polsce zawsze obecna władza zarzuca pomysły swoich poprzedników – można bez żadnego wysiłku wydać dobrych kilkaset złotych. Potem jeszcze wszystkie coroczne składki, opłaty, ubezpieczenia, zajęcia dodatkowe... No, przecież na szczęściu dzieci oszczędzać nie będę! A więc niech mają i dodatkowy język, i zajęcia sportowe, i taneczne... Wszystko, co tylko je interesuje, a nasza mała mieścina może im zaoferować. Niech jeżdżą na wycieczki i na zieloną szkołę. Bo przecież co zobaczą – to ich.
A kiedy się wreszcie trochę przewali ta pierwsza fala finansowej nawałnicy, trzeba już zacząć myśleć o kolejnej. Bo wtedy już wielkimi krokami zbliża się zima. Sorry, taki mamy klimat. A więc sprawdzamy, czy węgiel jest we wsi, jak uczył mistrz Bareja. A tuż potem okazuje się, że wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, powyrastali już ze swoich zimowych butów i kurtek, a co najmniej połowę ciepłych skarpetek i rajstop zżarł Skarpetkowy Potwór. Nie ma rady – trzeba kupić nowe.
Sezon jesienno-zimowy obfituje również w niespodziewane atrakcje dodatkowe, takie jak choroby dzieci, które sprawiają, że w dowolnej aptece w promieniu 40 km mogłoby się znaleźć nasze zdjęcie z podpisem NASI NAJLEPSI KLIENCI. Tak więc gdyby (co nie daj Boże i odpukać w niemalowane!) któryś z moich kolejnych felietonów nie dotarł w terminie, to z tego miejsca proszę Naczelnego o wyrozumiałość: najprawdopodobniej będzie to oznaczać, że jestem z którymś dzieckiem na chorobowym.
Lecz po cóż właściwie to wszystko piszę? Ci, którzy sami mają dzieci, doskonale znają te rozterki, pozostali zaś i tak ich nie zrozumieją. No, cóż. Może po prostu po to, by dodać otuchy innym nieszczęśnikom w podobnej do mojej sytuacji. Drodzy rodzice – głowa do góry! Byle do wiosny!

Numer: 40 (991) 2016   Autor: Anna M. Sikorska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *