Hej, koledzy czas przemija… Tak zaczynało się hasło seminarzystów, a obecnie hymn Zespołu Szkół im. H. i K. Gnoińskich w Siennicy. Wspólne jego odśpiewanie rozpoczęło spotkanie maturzystów roku 1965. To niezwykłe wydarzenie mogło się odbyć dzięki zaangażowaniu Ireny Łukaszewskiej, która zmobilizowała kilka koleżanek z ławy szkolnej, aby zgromadzić możliwie jak największą grupę absolwentów dwóch klas liceum pedagogicznego w Siennicy
Co ta szkoła w sobie ma...
Na miejsce spotkania wyznaczono oczywiście swoją ukochaną szkołę – inne miejsca nikomu nawet przez myśl nie przeszły. Na wezwanie - do odpowiedzi - stawiło się 14 spośród 32 maturzystów klasy Va, której wychowawcą była Helena Drabarek i 21 spośród 40 uczennic klasy Vb, której wychowawcą była Wanda Mirowska. Dominowały, tak jak w latach szkolnych, panie. Nie zabrakło jednak panów. Nawet tych z zaprzyjaźnionych innych roczników.
Pierwsze uściski, rozpoznawanie osób, emocje, łzy wzruszenia – dla niektórych była to pierwsza od pięćdziesięciu lat wizyta w szkole i spotkanie z kolegami! Ręczny dzwonek to sygnał do rozpoczęcia oficjalnej części spotkania, gdzie miłych gości przywitała dyrektor szkoły Agnieszka Szczepańska oraz prezes Stowarzyszenia Absolwentów i Wychowanków Siennickich Szkół - Jerzy Smoliński. Honorowym gościem spotkania była Maria Urbanowicz, którą wszyscy zapamiętali jako doskonałego, aczkolwiek wymagającego nauczyciela.
Maturzyści roku 1965 z chęcią opowiadali o swoich losach po ukończeniu szkoły. Prawie wszyscy swoje życie zawodowe związali z nauczaniem. Niektórzy nadal jeszcze (będąc już na emeryturze) pracują dzieląc się swoim doświadczeniem i wiedzą. Oczywiście najwięcej wzruszenia, również tym tylko przysłuchującym się z boku, wywoływały opowieści, których początek zawsze brzmiał jednakowo – A pamiętacie jak… Okazuje się, że obecnie już dumne ze swoich wnucząt babcie i dziadkowie, nie zawsze byli grzecznymi uczniami, ale też skorymi do śmiechu, psot i figlów, o czym często zapominamy, młodymi ludźmi. Wspólne oglądanie zdjęć, zwiedzanie Siennickiego Muzeum Szkolnego, spacer nad szkolne źródełko wywołało kolejną lawinę wspomnień. Wdzięczni za lata szkolne odwiedzili na pobliskim cmentarzu groby swoich nauczycieli i dyrektora Władysława Urbanowicza.
Potem przyszła kolej na wspólne ognisko w ogrodzie szkolnym. Edukacja muzyczna z jakiej słynęła i słynie siennicka szkoła szybko dała o sobie znać, bo zebrani nie tylko zaśpiewali znane jeszcze z lat młodości piosenki, ale ochoczo ruszyli w tany na trawiastym parkiecie.
W tym miejscu należy wspomnieć o czymś, co dla nas jest oczywiste – Siennica to szkoła z zadziwiającą tradycją. I to nie tylko prawie stu pięćdziesięciu lat funkcjonowania, nie tylko małżeństw ze szkolnej ławy, ale też tradycji rodzinnych. Na ognisku obecne były trzy pokolenia absolwentów siennickiej szkoły z jednej rodziny: Emilia Łobodowska, jej córka i wnuk (ci młodsi pomagali tym trochę starszym w przygotowaniu ogniska).
Obserwując z boku to wydarzenie można tylko zazdrościć optymizmu, radości życia, pogody ducha i siły jaką ma to pokolenie. Wspominali te dobre i te gorsze lata. Zawsze jednak życzliwie wypowiadając się o szkole, a z wielkim szacunkiem o nauczycielach. Niektórzy
już zapowiedzieli swój powrót do Siennicy na wiosenny jubileusz szkoły i zjazd absolwentów. Okazuje się, że droga do Siennicy nie jest taka daleka. Chociaż byli tacy, co na spotkanie przyjechali z Warki, Bytomia czy Darłowa. Każdy z absolwentów siennickiej szkoły zostawił w niej cząstkę swojego życia i serca. Bardzo żałowali ci, którzy z jej odwiedzeniem zwlekali pięćdziesiąt lat.
Co ta szkoła ma w sobie, jaką tajemną moc skrywa, że każdy, kto ma otwarte serce i przestąpi jej próg zawsze prędzej czy później do niej wraca?
Numer: 30 (929) 2015 Autor: Anna Jackowska
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ