Mińsk MazowieckiMińsk Mazowiecki historyczno-gościnny

Ku zdziwieniu jednych i radości drugich do Mińska Mazowieckiego przyjechał Mirosław Lissowski. Był wprawdzie gościem prezesa Adamczaka z TPMM, ale jeszcze żadne spotkanie nie ściągnęło tylu gości. Czy przyszli tak licznie, by poznać prawdę o mińskim podziemiu? Niekoniecznie, jednak żaden spec od lukrowania historii nie odważył się wprost zaatakować Lissowskiego. Siedzieli w milczeniu, patrząc na wyjawianą prawdę szklanymi oczami...

Lissowski na prawdę

Spotkanie, to głównie monologowe reminiscencje gościa. Na tyle subiektywne i wyraziste, że mogły wzbudzic nawet gniew. Już od początku, gdy przypominał czterech uczestników powstania styczniowego, którzy odsłaniali w Koperniku pamiątkową tablicę. Każdy z nich miał około 90 lat, a on patrzył na nich jakby przyjechali z bitwy pod Grunwaldem. Dla nich była to tak odległa historia, że trudno nam było sobie uzmysłowić, że to byli ludzie, którzy walczyli w powstaniu styczniowym.
Dzisiaj jest podobna sytuacja, bo on się czuje jak styczniowy powstaniec, a nie akowiec.
Tymczasem właśnie mińskie podziemie z lat 1939-47 nie może się doczekać prawdziwej historii. To wina lokalnych dziejopisów, którzy nie potrafili wykorzystać potencjału kombatantów. Teraz już jest za późno, bo większość już wymarła.
Niekoniecznie, bo właśnie Lissowski żyje i do tego wszystko pamięta. Pamięta, co działo się w roku 1939, kiedy czuło się, że nadchodzi wojna. Nie wszyscy sobie zdawali sprawę, do czego to doprowadzi. Mówiło się, że mamy wspaniałych sojuszników, że nie oddamy nawet guzika, że nawet jeśli ta wojna wybuchnie, to szybko się zakończy.
– Gdy 1 września nad Mińskiem ukazały się samoloty, ktoś powiedział, że to  ćwiczenia – wspominał Lissowski. Wybuchy trwały około godziny.... Jak wiemy, Niemcy szybko zbombardowali nasze lotniska, więc aktywność naszych samolotów nie była zbyt wielka. Było kopanie schronów na każdym podwórku. Trwało to kilka dni do 12 września. Wtedy w nocy było szalone ostrzeliwanie Mińska. Niektórzy mówili, ze tamtej nocy spadło 12 tysięcy pocisków. Następnego dnia rano Niemcy wkroczyli do miasta. Byliśmy na rogu Piłsudskiego i obecnie Wyszyńskiego, przy składzie aptecznym i zakładzie Sażyńskich. Tam podjechali pierwsi Niemcy na motocyklach z przyczepami. Na każdej przyczepie mieli zainstalowany karabin maszynowy. To był dla nas bardzo przykry widok, bo nasi ułani jeździli na koniach, a tutaj taka mechanika...
Po latach zastanawiałem się, jaka była przyczyna, że mobilizacja odbyła się na dzień czy dwa przed wybuchem wojny mimo, że wiadomo było od 32 roku, że Hitler przygotowuje się do wojny z Polską. Nam wtedy mówiono, że nasze władze nie chciały być posądzone o stwarzanie wojennej atmosfery....
Wiele wsi było spalonych, a Niemcy wprowadzili tak zwane kontyngenty – zboże i mięso chłopi musieli oddawać okupantowi. W związku z tym ludzie często szli na wieś, aby coś kupić do jedzenia. Nieraz kończyło się to tragicznie... Otóż mój sąsiad z ulicy Poprzecznej wybrał się po żywność w rejon Siennicy wraz z narzeczonym swojej córki. W jednej z tych wiosek przypadkowo został zabity Niemiec. Okupanci natychmiast spalili tę wieś, nazywała się Łękawica. Tam złapali i rozstrzelali ponad 20 młodych Polaków, w tym dwóch mińszczan...
Niemcy mieli określoną politykę. Nie zamykali szkół powszechnych, bo wychodzili z założenia, że dobrze by było, aby Polacy umieli czytać i podpisywać się. Utrzymali więc szkołę handlową, bo uważali, że będą różne urzędy, biura, banki, gdzie przygotowanie finansowe jest potrzebne. Polacy stwierdzili, że nie można zaprzestać nauki, jaką dotychczas prowadzono. Stąd powstały tzw. tajne komplety. Codziennie rano dziesiątki młodych chłopaków i dziewczyn wędrowało po ulicach niosąc dużo książek. Gdyby Niemcy chcieli skończyć z tą nauką, nie mieliby z tym problemu. Nie pamiętam, żeby w czasie okupacji Niemcy wkroczyli do mieszkania, gdzie było tajne nauczanie. Jaki nasuwa mi się wniosek? Niemcy mieli świadomość, że duża część młodzieży polskiej uczy się potajemnie. Widocznie wykombinowali sobie, że jest im wygodniej, że ta młodzież chodzi na komplety i się uczy, niż tworzy organizacje, które walczyły z Niemcami.
A skąd się wzięła organizacja podziemna w Mińsku? Uważam, że były dwa główne źródła – przedwojenne harcerstwo i tajne nauczanie. Nasz rząd, który szybko usytuował się w Londynie wydawał rozkazy, wytyczne, ale pewne rzeczy powstawały oddolnie, z inicjatywy inteligentnych Polaków. Szare Szeregi powstały dzięki temu. Zaczynałem w tej organizacji, jak i moi koledzy. Składaliśmy przysięgę, a jej zakończenie brzmiało: Zwycięstwo będzie naszą nagrodą, zdrada karana jest śmiercią. Składałem tę przysięgę w sklepiku na ul. Limanowskiego u Zygmunta Żółtka. Nazwisko znane. On był przyczyną masowych aresztowań w Mińsku. On odbierał ode mnie wieczorem przy świeczce tę przysięgę. Potem w 44’ roku żandarmeria jeździła z Żółtkiem, który wskazywał poszczególne adresy. Aresztowano ponad 60 osób z najwspanialszej kadry AK w Mińsku.
Lubicz przyjechał do Mińska, wybrał kilku najlepiej uzbrojonych i wysłał do Latowicza na odbijanie więźniów. Trzech innych, w tym mnie, wybrał do wykonania trudnego zadania, nie mówiąc szczegółów. W nocy przyjechaliśmy do miejsca, gdzie był aresztowany Żółtek. Lubicz prowadził nad nim sąd wojenny właśnie tej nocy. W związku z tą sytuacją ukazywały się różne artykuły. Ja potem kwestionowałem kilka rzeczy. Tu obecny redaktor Piątkowski nawet drukował mój tekst. Byli ludzie, którzy mówili, że nie wiadomo czy to Żółtek wszystkich wydał, bo nie ma ludzi, którzy mogliby na ten temat coś powiedzieć, więc napisałem, że tacy ludzie są, bo ja byłem obecny przy jego procesie. Żółtek tłumaczył się na początku, że bili go Niemcy. Lubicz mówi do nas, żebyśmy go rozebrali. Zdjęliśmy mu koszulę. Nawet najmniejszego śladu nie było po jakimkolwiek biciu. Później się okazało, że pił wódkę z Niemcami. Lubicz zapytał Żółtka, dlaczego wsypał kilku działaczy lewicowych. On odpowiedział, że nie chciał, żeby tylko AK poniosło konsekwencje, ale i lewicowcy. Lubicz znów zapytał, dlaczego Żółtek wydał kilka osób, które nie były w to w ogóle zamieszane. To Żółtek na to, że ich sypnął, bo wiedział, że oni są bogaci i ich wykupią z Pawiaka. Lubicz zapytał w końcu, czy pamięta słowa przysięgi i skazał Żółtka na karę śmierci, degradując do stopnia szeregowca. Kazał nam go wziąć i rozstrzelać na skraju lasu.
Nasze akowskie dowództwo popełniało różne błędy. Sprawę w Latowiczu można było inaczej rozegrać. Po pierwsze, koncentracja naszych wojsk, które tam były, trwała dwa dni. To było nie do pomyślenia, żeby przez dwa dni Niemcy, którzy trzymali więźniów w szkole, nie orientowali się, co się dzieje w najbliższym otoczeniu. Po drugie, my sądziliśmy, że Lubicz będzie dowodził odbijaniem tych więźniów. On wyznaczył na dowódcę tego, który dowodził tą akcją półtora kilometra w jakiejś kwaterze. Po trzecie, był umówiony sygnał, że kiedy będzie czerwona rakieta wystrzelona, to jest znak odwrotu. Gdy wystrzelili ją Niemcy, nasi się wycofali, bo uznali, że to jest ten znak. Cholerny zbieg okoliczności. Ale czy nie prościej byłoby odbijać więźniów na jakiejś drodze przy lesie, kiedy jechaliby na Aleję Szucha lub na Pawiak? Wydaje mi się, że to byłaby jakaś szansa.
Z czego mogły wynikać te błędy? Wszyscy dowódcy byli młodzi, niedoświadczeni... Była na przykład akcja przewożenia z Warszawy radiostacji, w której mój cioteczny brat brał udział. Kiedy wysiedli w Mińsku, Niemcy zrobili im rewizję. Oni zaczęli uciekać, dwóch natychmiast zastrzelili, a mojego brata aresztowali i rozstrzelali na Pawiaku. Gdzie tkwił błąd? Cała ta trójka miała w kieszeniach kenkarty – dowody osobiste z adresem zamieszkania. Niemcom wystarczyły dwie godziny, aby dotrzeć do ich mieszkań. Gdyby był ktoś, kto by o tym pomyślał, zrobiłby im lipne dowody, z lipnym adresem. Tego się nie zrobiło.
Były też inne błędy. Otóż celem oddziału partyzanckiego, do którego należałem, było uchronienie od aresztowania około 20 spalonych ludzi. Cały dzień siedzieliśmy w jakiejś chałupie na wsi i każdego wieczoru zmienialiśmy kwaterę. To była zima, spaliśmy często na podłodze, na słomie. Niemcy nas przez te parę miesięcy nie ruszyli, ale wyobraźmy sobie, że ktoś by doniósł, to by spalili całą wioskę, wymordowali wszystkich uczestników łącznie z dziećmi. Na szczęście to nie miało miejsca.
Miroslaw Lissowski potrafi opowiadać, więc godzina jego monologu nikomu się nie znudziła. Zresztą tak krytyczne podejście do akcji AK to wyjątek. Wpadki zdarzały się także po wejściu do Mińska Mazowieckiego ruskich i polskich komunistów. Oto Lubicz kazał mu wydrukować kilka tysięcy dokumentów zwalniających od wcielenia do prosowieckiej armii szykującej się właśnie na front. Okazało się, że niemal wszystkie zostały wykorzystane, więc nawet głupi by się domyślił, że maczał w tym palce, bo w Mińsku Mazowieckim tylko on miał drukarnię. Musiał uciekać do lasu, a ujawnił się dopiero w styczniu 1946 roku. Miał wtedy tak mocne papiery, że miejscowi esbecy nie mogli mu nic zrobić.
Zebrani niewiele mieli do powiedzenia. Próbowali udowadniać, że jednak starali się spisywać dzieje AK, czego dowodem jest okrojony życiorys Lubicza. Dość emocjonalnie role ruchu oporu przypomniał Stanisław Chojnowski, a prozaiczne, by nie powiedzieć naiwne błędy dowódców potwierdził Józef Orliński. Pytano także o heroicznego porucznika Wichurę, który już w cywilu jako Edward Wasilewski okazał się zdrajcą, a jako dziennikarz Przyjaciółki pisał pod pseudonimem EWA i stał się alkoholikiem. Często odwiedzał Lissowskiego w jego biurze, by... pożyczyć pieniądze. Pewnego dnia dyrektor w MSZ nie miał czasu i wkrótce dowiedział się o samobójstwie Wasilewskiego.
Mirosław Lissowski jest wciąż niewyczerpaną krynicą wiedzy o Mińsku Mazowieckim XX wieku. Warto go wykorzystać, ale nasi historycy wyraźnie nie dążą do prawdy. W każdym razie żaden z nich nie skontaktował się z Lissowskim po jego komentarzach w naszym tygodniku. Może teraz coś się zmieni...

Numer: 32 (879) 2014   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *