W ubiegły wtorek Miejską Bibliotekę Publiczną odwiedziła gwiazda ekranu i scen teatralnych Magdalena Zawadzka. Jednakże to nie aktorka i jej role były tematem spotkania, lecz książka pt. ,,Gustaw i ja” – ciekawa propozycja dla koneserów i miłośników talentu Gustawa Holoubka. Licznie zgromadzona widownia poznała blaski, ale też i prozę wspólnego życia z wybitnym aktorem i reżyserem
Zawadzka na przekór
Ze wzruszających wspomnieniowych wypowiedzi aktorki, z przytaczanych fragmentów książki, z pierwszych stron gazet i fotosów wyłonił się obraz małżeńskiego stadła, w którym zagościły w równym stopniu intelekt, miłość, ciepło, rozwaga, uśmiech, rodzina i humor. Zrozumiałe, że intensywne barwy zdjęć (wspólnych od 1973 roku) nieco wyblakły, ale z głosu Hajduczka Zagłoby dało się wyczytać, że uczucia bliskości, miłości, przywiązania, pasji i radości wspólnych lat nigdy nie przeminęły.
– Zdarza się, że ludzie są szczęśliwi. Im się udało, jak w przypowieści o połówkach jabłek. Gustaw nie dał się zamienić na nikogo – powiedziała na wstępie Zawadzka. Czasami w światłach rampy, czasami w szlafroku i bamboszach, wśród codziennych rozterek, bolesnych przeżyć, jak śmierć rodziców, radości z narodzin syna Jana, sprzeczek w porę gaszonych, niespodzianek i bez skandali upłynęły jej lata z Guciem. Po jego śmierci postanowiła zapisać ten czas, bo człowiek – jak podkreśliła – nie może tak po prostu odejść.
– Kiedy o nim opowiadam, przedłużam mu życie – dodała. Jak sama po tym smutnym czasie wspomina, pisanie było dla niej twórczym i kojącym doznaniem, a swój debiut pisarski traktuje z przymrużeniem oka. Bardziej jako wybryk, bo pisarzem nie jest. Jednak spod jej pióra wyszła książka zakochanej kobiety, która na przełomie wieków spotkała właściwego mężczyznę i wspólnie z nim uczestniczyła w dość karkołomnej, polskiej rzeczywistości. Jej mąż był geniuszem optymizmu, ale też często roztargnionym i zapominalskim, podobnie jak ona sama. Świadczyły o tym opowiadane w trakcie spotkania anegdoty z ich życia, chociażby ta, gdy pojechali do Krakowa, by uczcić kupno pierwszego samochodu. Tam oczywiście zapomnieli o tym, że je posiadają i wrócili do domu pociągiem. By ratować ich przed tym zagubieniem w rzeczywistości, stała się domorosłym kronikarzem, robiła notatki, gromadziła materiały, dokumenty, listy, wycinki prasowe i zdjęcia.
– Gdyby nie ona, Gustaw miałby tylko paszportowe – mówiła ze śmiechem, uchylając kolejne rąbki tajemnicy z ich życia. Ona od niego nauczyła się przyjmować los z pokorą, nie zadręczać się, nie poddawać się smutkom i nie bać się. Pewnie dzięki tym radom Baśce z „Pana Wołodyjowskiego” udało się udźwignąć ciężar rozstania, ocalić z „niepamięci” kochanego człowieka i jednocześnie z powodzeniem grać w czterech teatrach oraz kolejnych sztukach – mówiła Hanna Grudzińska z wydawnictwa „Marginesy”.
Tę prawdziwą moc i radość życia aktorka tchnęła także w zgromadzonych na spotkaniu ludzi, w większości starszych. Wchodziła z nimi w przyjacielskie interakcje, zagadywała, uśmiechała się, dając wyraz pogodzenia się z nieuchronnością zmian w naszym życiu.
Numer: 2012 39 Autor: Teresa Romaszuk
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ