To nie prima aprilis - wojewoda i urzędnicy będą jeździli do pracy… rowerami. To rzeczywiście pomysł na miejski smog, a w przypadku Mińska Mazowieckiego na wolne miejsca postojowe. Gdyby tak ponad 200 urzędników magistratu i starostwa zaczęło jeździć do roboty na dwóch kołach, centrum miasta mogłoby nagle ożyć. A gdyby tak jeszcze byli mili, mielibyśmy prawdziwe wiosenne ożywienie. Tymczasem na rogatkach miasta staną smutne żegnacze, bo przecież żaden esteta nie nazwie ich witaczami
Fety tandety

Po opublikowaniu zwycięzcy konkursu na mińskie witacze w sieci rozgorzała kłótnia. Oczywiście stałym klakierom Jakubowskiego nawet się podobały, a krytykom radzili wsadzić mordy w kubeł, bo zamiast wieszać psy na tych cudach, mogli sami narysować i... wygrać. Do dzisiaj burmistrz nie ogłosił, więc i zapewne nie nagrodził wygranego projektu, więc może pójdzie po rozum do głowy i unieważni ten konkurs, zanim wyda nasze pieniądze na realizację tych partaczy. Tym bardziej, że netowi krytycy drwią z haseł witacza, jak i jego motywów graficznych. Jak można nazwać Mińsk Mazowiecki miastem z kulturą, której brakuje pierwszej władzy albo namawiać do pozostania dłużej, kiedy wyjeżdżający ma na hotyzoncie przyjemniejsze atrakcje. Poza tym naciągany na mińskość Skrzynecki, pijak Himilsbach i Andriolli, któremu milszy był Otwock. To niby ta kultura, bo na pożegnanie mamy dwa kościoły, obsikaną wieżę ciśnień i pałac Dernałowiczów, który wkrótce mogą przejąć spadkobiercy. No i dwa migi prujące powietrze jako symbole minionej świetności naszych szczególnych związków ze Związkiem Sowieckim.
Tak więc witacz – jak pisze jeden z dyskutantów – d... nie urywa, a bardziej debilny jest chociażby Stary Rynek z lampkami na wysokości samochodowych zderzaków.
Innym dzieło Sumińskiej kojarzy się z macewami, a nawet z żaluzjami, a w sumie jego ustawienie to kasa wyrzucona w przydrożny rów. Na pewno nie wpłynie na zwiększenie atrakcyjności naszego miasta, a zwiększy przez zdenerwowanie kierowców liczbę kolizji. Są i tacy, którym miński witacz jawi się jako pusta tandeta, której nawet w PRLu byśmy się wstydzili.
Jeśli już ma stać, niech to będą projekty firmy A-Rek, Eden, Undergraf, Anny Kaczmarek albo najbardziej awangardowe dzieło Daniela Popowskiego, które pokazaliśmy przed tygodniem.
W sumie nieważne, co nas będzie witało i żegnało. Ważniejsi są ludzie, a do mińszczan – jak mówią przybysze – trzeba się albo przyzwyczaić, albo stąd spieprzać. A może lepiej uczyć rozumu i kultury. Jak jednego z prezesów, który przed czterema laty jako prawdziwy mińszczanin startował ma burmistrza w stylu znanego prezesa PZPN, a ostatnio wypędził media z walnego zebrania członków spółdzielni. Takich mińskich prawdziwków jest znacznie więcej, a to wyzwala niezdrowe emocje. Tandetne żegnacze na pewno ich nie zniwelują...
***
My tu gadu gadu, a 15 kwietnia już coraz bliżej. Oznacza to, że trzeba szybko zgłaszać się do naszego VII Etno-Kabaretonu, czyli rewii swojskiego śmiechu. Kto napisze wiersz o mińskich witaczach, zasłuży na nagrodę. Zapraszam ironicznie...
Numer: 14 (861) 2014 Autor: WASZ REDAKTOR
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ