Mińsk MazowieckiMińsk Mazowiecki inwestycji

To jest fontanna na miarę naszych możliwości. My tą fontanną otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy - to jest nasza fontanna, przez nas zrobiona i to nie jest nasze ostatnie słowo! – napisał po otwarciu fontanny mińszczanin o nicku janek.perkoz. I dodał – też według przepisu Barei – że prawdziwe interesy robi się na drogich, słomianych inwestycjach. Święta prawda, ale czy aż taka śmieszna...

Wytrysk pychy

Co wiemy o mińskich fontannach? Mamy dwie publiczne. Tę przy rondzie Hallera pozostawił w spadku burmistrz Grzesiak. Gdy ją trochę podświetlił, dostał medialne lanie. Teraz ci sami dziennikarze zachwycają się świetlo-muzycznymi wytryskami pod mińskim pałacem. Może maja rację, bo przecież – jak chce burmistrz - stworzenie miejsca w przestrzeni publicznej sprzyjającego codziennemu wypoczynkowi mieszkańców, a jednocześnie stanowiącego reprezentacyjną część miasta, to nie w kij dmuchał. A kiedy do tego ideału dodamy tezę, że zagospodarowanie terenu wykonano z uwzględnieniem funkcji obiektu jako teren ogólnodostępny z zachowaniem układu kompozycyjnego opartego na osi pałacu, odwzorowując historyczną kompozycję tego obiektu, mamy miński symbol propagandy sukcesu.

Mało tego, ponieważ sama fontanna z 29 dyszami i grzybkiem to podobno tylko pół miliona. To na co poszło półtora? Na nawierzchnię dziedzińca z szarej kostki granitowej w połączeniu ze szlachetną kostką betonową imitującą kamień naturalny w kolorze brązowym o powierzchni ok. 2500 m. kw. Poszło na jezdnię manewrową, 40 miejsc parkingowych i aleję od Warszawskiej do Budowlanej wraz z oświetleniem parkowym, nagłośnieniem, ławkami i koszami.

W sumie zagospodarowano prawie cztery ary przypałacowego gruntu za dwa miliony, uzyskując efekt wręcz rozśmieszający. Bardziej rozweselający od dawnego zrytego asfaltu i kałuż, bo te nic nie kosztowały, a przejeżdżający Warszawską ich nie widzieli. Nie będą także mogli podziwiać fontanny, bo latem zasłonią ją drzewa, a zimą zlodowacieje. O podgrzewaniu wody nic nie wiemy. A szkoda, bo mielibyśmy jedyny w kraju mrożony wodotrysk.

Nic dziwnego, że z fontanny najbardziej cieszyły się dzieci, które mimo zimna chciały koniecznie głaskać kolorową wodę. One jednak nie patrzyły w pałacowe okna, gdzie firanki traciły swą biel. Niektórzy twierdzą, że z brudu, który widać, a nawet czuć. Wstyd? A skądże, kiedy na włości Dernałowiczów wraca PRL w pełnym wydaniu.

Trudno się też dziwić mińszcznom, którzy takiego cudu dawno nie widzieli, a jeśli już, to może na wycieczce albo w sanatorium. Teraz mają pod ręką i nogą, więc taplają się w misie pomiędzy wytryskami barwnej cieczy. Tylko patrzeć, gdy pojawi się tablica z regulaminem korzystania z uroków fontanny, a jeśli to nie pomoże trzeba będzie postawić w miarę przezroczyste ogrodzenie. Wtedy na pewno nikt nie potraktuje fontanny jak toru kolarskiego czy bieżni.

Na razie mińskie wodotryski pulsują w rytmie programu, ale bez muzyki. Spragnionym wrażeń wystarcza jednak plusk wody, która momentami wytryska czerwono- niebieskim słupem na 2-3 metry i opada na kapelusz grzybka. Tam się rozbija i już bez szemrania swobodnie leci do podziemnego zbiornika. Piękne to i dostojne, ale nie przed pałacem, który przez fontannę stracił swój urok. Co na to spadkobiercy, którzy dostaną apopleksji na takie inwestycyjne dictum władz miasta. Co na to mińszczanie, którzy chcieli fontanny na Starym Rynku, bo tam im bliżej i naprzeciwko kościoła. A do tego, jeśli już ma fontanna być, to niech zobaczą ją także przejeżdżający ulicą Warszawską.

Niestety, tak bywa z wytworami pychy rządzących, którzy zbijają interes polityczny na populistycznych inwestycjach.

Numer: 42 (837) 2013   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *