Mińsk MazowieckiMińsk Mazowiecki komunikacyjny

Nadejście ciepłych dni spowodowało nieopanowany wysyp rowerzystów. Nieważne, czy motywem przewodnim jest pilna utrata wagi czy suszenie włosów (wiatr potrafi podobno zmienić mokry wiecheć w bardzo modny tapir). Dość, że obecność wspomnianych indywiduów w miejskim pejzażu rodzi jak zwykle mnóstwo problemów natury wszelakie.

Plaga na kółkach

Najbardziej cierpią kierowcy samochodów. Cykliści – bo taki eufemizm na określenie rzeczonej plagi można jeszcze czasem spotkać w słownikach – zdają się oczekiwać, że kierowcy czterech kółek nagle uznają rowerową mniejszość za pełnoprawnych uczestników ruchu. Już na pierwszy rzut oka widać, że rowerzyści szusują swoimi ścieżkami jakby na złość właścicielom elegancko zaparkowanych na nich aut. Jest w tym nie tylko jakaś buta (rowerzystów), ale i całkowity brak wyobraźni. Bo przecież nawet przy dobrych wiatrach pospolity cyklista stojącego samochodu nie zdoła ani przeskoczyć, ani przeniknąć, ani w porę cudownie zdematerializować. Kierujący jednośladem może najwyżej – a w zasadzie najniżej – wbić się głęboko w chromowany zderzak lub przejechać najbliższego pieszego, w odruchu minięcia pięknie wyeksponowanego, a często i kosztownego auta. Skoro więc tak się sprawy mają, po cóż złośliwe szarżować po ścieżce?

Coraz częściej zdarza się też, że bezduszni rowerzyści wymuszają dodatkowy wysiłek intelektualny na kierowcach już znajdujących się w ruchu. Dzieje się tak szczególnie na skrzyżowaniach z wytyczoną drogą dla rowerów. Taki roszczeniowy rowerzysta-tyran spodziewa się zwykle, że skręcający samochód ustąpi pierwszeństwa jadącemu na wprost jednośladowi. Może i tak mówi ustawa, ale chyba trzeba być kompletnie pozbawionym empatii, żeby żądać ekstra wysiłku od kierowcy, gdy ten i tak już wykonuje kilka czynności naraz. Spróbuj, przemądrzały rowerzysto, jednocześnie prowadzić, palić papierosa, poprawiać lusterko i fotel, i pasy, i szukać stacji radiowej, i rozmawiać przez komórkę... i wszystko to wiedząc doskonale, że każde z pozoru niewinne hamowanie to grube sekundy opóźnienia.

Piesi też mają swoje utrapienia z dwoma kółkami. Zabrano im część chodnika i teraz się nie mieszczą. Zanim wyznaczono ścieżki, wszystko było proste. Teraz na ukradzionej części trotuarudzieją się rzeczy wprost niestworzone. Pędzą rowery. W tej sytuacji pozostaje tylko jeden zdrowy odruch obronny – udawać, że wszystko jest po staremu. I iść dalej całą, w miarę możliwości, szerokością chodnika. A żeby nie było wypadku, to niech ci na rowerach uważają!

Sama populacja cyklistów z nieznanych przyczyn ma się dobrze. Groźny gatunek słynie wszak z tyleż ryzykownych, co ekscytujących ekwilibrystycznych popisów. Popularnym, zresztą bardzo efektownym, numerem w tym sezonie jest jazda ścieżką rowerową pod prąd. Najlepiej do tego celu nadaje się ponad 4-kilometrowa ścieżka biegnąca po obu stronach ulicy Warszawskiej. Każdą ze stron oznakowano jako drogę jednokierunkową. Dlatego rowerzysta, który odnajduje w sobie coś z psotnika, może tutaj naprawdę rozwinąć skrzydła. Nie ma chyba lepszego sposobu na wystraszenie innego rowerzysty, jak nagle wyrosnąć naprzeciw niego, najlepiej pędząc z prędkością 40 km/h. Ponieważ ścieżka jest relatywnie wąska, zabawa jest ekscytująca i wyjątkowo pyszna.

Ciekawym rozwiązaniem jest także szatański slalom pomiędzy osobami pieszymi (wersja szybsza na chodniku lub wolniejsza – na przejściu dla pieszych). Piesi i kierowcy samochodów, którzy w tych miejscach spodziewają się raczej powoli przemieszczających się obiektów, mają zapewnione mocne przeżycia natury emocjonalno-nerwowej, a rowerzyści – prędzej czy później – równie głębokie i na pewno niezapomniane doznania natury chirurgiczno-ortopedycznej.

Budowniczy mińskich ścieżek rowerowych również, na miarę swoich możliwości, zadbali o to, aby jazda na dwóch kółkach nikomu się nie nużyła. Po pierwsze, zaprojektowane ścieżki równie nagle się zaczynają, co kończą. Poza wspomnianą Warszawską z zasady pozostają oznakowane w sposób niekompletny albo zgoła wcale i mierzą najwyżej kilkaset metrów długości. Ponadto wpakiecie są: falująca pod kołami, nierówna kostka Bauma i sterczące drapieżnie, nie zniwelowane krawężniki. Dla zaawansowanych przewidziano także nieco bardziej wymagające przeszkody, takie jak, na przykład, żelazny słup tkwiący idealnie w samym środku ścieżki przy skrzyżowaniu Warszawskiej i Tartacznej.

Słup ten spełnia zadanie podwójne: po pierwsze, dźwiga na sobie pokaźnych rozmiarów sygnalizator świetlny po drugie jest bardzo filuternym sprawdzianem spostrzegawczości rowerzystów. Paradoksalnie, zwycięzcami w tej konkurencji są właśnie ci mniej uważni. Bo kto słupa nie dostrzeże, ten zaoszczędza na mechanizmie hamulca. Nie musi go eksploatować wcale a wcale, by w ułamku sekundy zmniejszyć prędkość do równiuteńkiego 0 km/h.

Jak widać, mińscy cykliści wciąż pozostają grupą niesłusznie uprzywilejowaną. Będąc koszmarem i plagą dla innych, sami bawią się setnie i, co więcej, nie kryją dzikiej satysfakcji z faktu własnego niechlubnego istnienia. W tych okolicznościach pozostaje chyba jedynie... czekać do zimy. A wtedy przekonamy się, kogo wymrozi!

Numer: 25 (820) 2013   Autor: Andrzej Papis





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *