Jednym okiem /78/
Podczas próby zaktualizowania listy pacjentów w NFZ wybuchł pożar. Dyżurujący strażak przyjmując zawiadomienie zastrzega: – Jeśli to zgłoszenie na NFZ, to pierwszy wolny termin mam w listopadzie 2019 roku. Ale jeśli prywatnie – to będziemy za 10 minut
Sekrety NFZ-u
Jako osoba niepełnosprawna lwią część życia spędziłam w szpitalach i sanatoriach. Rehabilitacja naprawdę mi pomaga. Jednak zanim urodziły się dzieci, stać mnie było na tzw. pobyt prywatny. Jak w słynnym skeczu Kobuszewskiego – prywatnie to jest zupełnie inna rozmowa. Kolejki to był dla mnie głównie temat anegdot. Ktoś z mojej rodziny przypomniał sobie jednak, że w zasadzie mam prawo złożyć zapotrzebowanie na pobyt sanatoryjny co 18 miesięcy. Należy się, to się należy – pomyślałam i złożyłam wniosek z przyległościami. Pierwszy został odrzucony. Właściwie powinnam się cieszyć. Może nie jestem aż TAK niepełnosprawna, jak zawsze myślałam. Hosanna. Ale może był to tylko subtelny sposób na powiedzenie mi, że nic mi już nie pomoże? Nie jestem pewna. W każdym razie to by wyjaśniało, czemu tak wielu kuracjuszy, których spotykałam, to ludzie wyglądający wręcz kwitnąco. Widocznie u nas trzeba mieć końskie zdrowie, aby się dostać do sanatorium. No, chyba, żebym była np. honorowym krwiodawcą lub weteranem wojennym. Z całym szacunkiem do tych osób – przyznaję, że nie jestem żadną z nich.
Wysłałam jednak drugi wniosek i trafiłam szczęśliwie na listę oczekujących. Minęło półtora roku i byłam tuż, tuż... Aż tu nagle – NFZ zgodnie z procedurami zażądał weryfikacji mojego przypadku. Rozumiem to, naprawdę. Po tak długim czasie trzeba przecież sprawdzić, czy nadal potrzebuję leczenia, zmarłam czy może zostałam cudownie uzdrowiona? Poza tym niespecjalnie mi się śpieszy. Mam jeszcze małe dzieci, dla których trzytygodniowe rozstanie z mamą – którą NFZ zgodnie z rozdzielnikiem pośle Bóg wie gdzie – może być bardzo trudne. Procedur nic to nie obchodzi. Ba, nikt nie gwarantuje wspólnego pobytu nawet małżonkom.
Mam tylko nadzieję, że cała sprawa nie skończy się tak, jak w przypadku pewnego starszego pana z Mazowsza. Czekał on na swój przydział 3 lata. A kiedy wreszcie dotarł do Konstancina, lekarz z sanatorium odmówił przyjęcia pacjenta, który był już niesamodzielny… No, cóż. Poczekamy, zobaczymy.
Numer: 34 (1090) 2018 Autor: Anna M. Sikorska
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ