- Dzień dobry. Jestem pracownikiem kooperanta TP SA. Chciałbym zaproponować państwu atrakcyjną promocję. Z taką formułką zaczęli pojawiać się w naszych drzwiach sprzedawcy usług telekomunikacyjnych jednej z konkurujących z „tepsą” firm. Co ciekawe, ani razu nie wspominają nazwy swojej firmy. Nie mogą
Tele-oszuści
Zgodnie z zasadą, żeby wyjść do klienta, sprzedawców spotykamy już na progu naszego domu. No i oszustów.
Historia Maćka zaczęła się tradycyjnie: od ogłoszenia w prasie. Po nowym roku wypatrzył anons o pracy dla telemarketera. Praca spokojna, przy telefonie, bez szczególnych wymagań, zadzwonił. Podczas rozmowy pani wyjaśniła, że jedna z konkurentek „tepsy” zakłada tutaj swoje przedstawicielstwo. Obiecała oddzwonić. Zamiast telefonu był sms z internetu, żeby stawić się na rozmowę kwalifikacyjną. Maciek pełen nadziei pobiegł. Na miejscu okazało się, że wszystko jest jeszcze na wariackich papierach. Za to szef był dociekliwy. Maciek spodobał się.
Drepcze Maciek następnego dnia na szkolenie z instruktorami. Tam krótkie omówienie roli uśmiechu w zwiększeniu zysków. I w teren. Okazuje się, że instruktorzy, to pracujący w większości dopiero po kilka miesięcy młodzi ludzie. Są z drugiego krańca Polski. Dlaczego Siedlce, Mińsk, Garwolin? Tłumaczą, że to dziewiczy teren, dużo można zarobić. Po mieście chodzą kilkuosobowymi grupkami. Potem już tylko po dwoje. Decydują się sprawdzić jak im pójdzie pod miastem.
Recepta na sukces brzmi krótko: przedstawić się, zagaić rozmowę, przekonać, podpisać i podziękować. Do tego trzeba mieć „gadane”. Tego dnia tylko Maciek i jeszcze jeden chłopak odkrywają w sobie ten dar. O dziwo większość drzwi, do których pukają, ufnie wpuszcza ich do środka. - I tak niedobrze - marudzi instruktorka - tylko 7 umów… A przecież większość czasu przesiedzieli w samochodzie, bo zimno strasznie. Jakaś dziewczyna, która chodziła po kamieniczkach w centrum Siedlec podpisała dwa razy tyle. Maciek jest oczarowany: od każdej umowy płacą po 10 złotych, od niektórych nawet 40, czas pracy to 10-18. Można zarobić kokosy. Jego instruktorka wspomina, że w pierwszym tygodniu pracy zarobiła grubo ponad 1000 złotych. Ucieszył się, w końcu będzie na swoim. W głowie jednak pewne wątpliwości zakołatały. Dlaczego nikt nie wspomina z nazwy firmy, tylko ciągle albo kooperant, albo firma współpracująca. A instruktorka logo firmy ręką zasłaniała przy podpisywaniu.
O ile dzień wcześniej chętnych do pracy było niewielu, to teraz tłumy. W przeważającej części młode, ładne dziewczyny. Maciek przyszedł godzinę wcześniej, czeka go meeting. Na nim poznaje sekrety swojej przyszłej pracy. Pierwsza zasada: nie przyznawać się z jakiej firmy przychodzimy. Nawet jak pytają wprost mówimy: – Kooperant TP SA. Po drugie – tak lawirować dokumentami, żeby nie było widać logo. Rozmówca nie może zauważyć, że nie jesteśmy z „tepsy”. – I co, udaje się? – pytam, widząc że na każdym dokumencie widnieje nazwa firmy. Maciek kwituje: oni mają takie sposoby, że nikt się nie orientuje. Tu przykrywamy drugą umową, tu przekładamy dopiero kiedy klient nie patrzy, tam zasłaniamy ręką. Specjalną ankietę, w której rozmówca ma potwierdzić, że widział identyfikator przedstawiciela, że został poinformowany o zasadach i punktach umowy, pracownik wypełnia sam „żeby było szybciej”. A że nie wymaga ona odręcznego podpisu, klient znowu nie wie, że nie rozmawia z pracownikiem TP SA. Po wszystkim, zanim ktoś zdąży się połapać, bierzemy nogi za pas.
Maciek ma czyste sumienie. Jak sobie jednak pomyśli, że tamci dopiero zaczynają, to krew go zalewa. Tylu ludzi przecież mogą okłamać. Rozumie, że nowa firma musi się przebić, ale nie tak. Zwłaszcza, że w umowach też były niedomówienia.
Jak sobie radzić? Przede wszystkim pilnować, co się podpisuje. Kilkukrotnie dokładnie czytać. Szczególnie to, co jest napisane małym drukiem, albo to co przed nami zakrywają. No i pytać o wszystko, czego się nie wiemy. Do tego pięć razy przemyśleć i przedyskutować. I pamiętać, że mamy 10 dni, żeby zrezygnować z umowy bez żadnych konsekwencji. Dobrze się zastanówmy, zanim wpuścimy przedstawiciela nieuczciwej firmy. Może się okazać, że narzekając na wysokie rachunki
u pierwszego teleoperatora, natniemy się na jeszcze wyższe po tzw. promocji.
Numer: 2006 05 Autor: (el)
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ