Setka Leokadii Grodzickiej

Kolejna mińszczanka, Leokadia Grodzicka rozpoczęła drugi wiek życia. Nie było jednak kwiatów od burmistrza i tortu od Danuty Ryniewicz, bo jubilatka wyjechała do Szwecji, gdzie mieszkają jej trzy córki

Nim zakwitną kaczeńce

Setka Leokadii Grodzickiej / Nim zakwitną kaczeńce

Urodziła się 14 grudnia 1905 roku w Jasionce koło Zbuczyna w powiecie siedleckim. Tam pochowani są jej rodzice – Siestrzewitowscy. Miała pięciu braci, ale żaden nie dożył nawet 80 lat. A przecież ona niczego specjalnego nie robiła, by nie tylko dożyć setki, ale mieć jeszcze zdrowie i jasność umysłu. Jedno jest pewne – leczyła się sama domowymi sposobami i jadła wszystko, co lubiła – włącznie z ostro przyprawionymi mięsami i nie stroniąc od tłuszczu. Zawsze podobała się mężczyznom ze względu na charakter i urodę. Wyszła za mąż w 1928 roku za Stanisława Grodzickiego, o rok młodszego warszawiaka i kolejarza. Mimo popłatnego fachu męża, musiała dorabiać, by pięciorgu dzieciom wystarczyło na chleb i naukę. - Staś był zakochany we mnie po uszy, ale zaradny po kostki – powie po 57 latach małżeństwa.
Jednak wtedy – przed wojną, a nawet w czasie okupacji, która zastała ich w Siedlcach, nie narzekała. Dom i szycie pochłaniały ją całkowicie, ale po przeprowadzce do Mińska, a później do Warszawy – poszła pracować do Wedla (wtedy „22 lipca”). Ale już na emeryturze wróciła do dawnych zajęć, wychowując wnuczęta, bo córka postanowiła wyjechać na lżejszy chleb do Szwecji. Pociągnęła za sobą siostry i tam już zostały. W Mińsku Mazowieckim został zaś syn Ryszard, który w ZNTK przepracował 33 lata i wnuczka Bożena Woźniak – pielęgniarka w mińskim szpitalu na oddziale dziecięcym. Cały czas zresztą jubilatka jest zameldowana przy ul. Sosnkowskiego, więc trudno zrozumieć żądania ZUS-u, by dostarczyć mu zaświadczenie, że pani Leokadia żyje. Bez papierów z konsulatu nie otrzyma specjalnego dodatku (obecnie ok. 1800 zł miesięcznie) i listu gratulacyjnego.
- Wrócę, wrócę, ale dopiero wiosną – zapewnia przez telefon.
Pojechała do Sztokholmu przed trzema laty na operację katarakty, ale nie czuje się tam najlepiej. Brak jej mińskiego powietrza i polskiej mowy. Opowiada, jaką przygodę miała lecąc pierwszy raz samolotem. Miała wtedy dopiero 80 lat i wpadła w oko pewnemu Amerykaninowi.
- Nie mogłam za niego wyjść, bo byłam w żałobie po mężu – mówi rezolutnie. Nie wiadomo, co by zrobiła, gdyby ów bogaty Jankes oświadczył się jej w bardziej dogodnym czasie. - A wiosną nad Srebrną znowu zakwitną kaczeńce. Wtedy porozmawiamy o życiu, bo o śmierci jeszcze nie myślę – obiecuje pani Leokadia. I trudno jej nie zaufać.

Numer: 2006 03   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *