W mińskim PKSie

Symbole lub – jak kto woli – przeżytki Polski Ludowej mają się dobrze. Szczególnie te, które miały szczęście do uczciwych zarządców. Takim jest Tadeusz Kowalczyk, prezes mińskiego PKS-u, prowadzący państwowego przewoźnika przez meandry wolnego rynku mimo rosnącej w siłę prywatnej konkurencji, wzrostu cen paliwa i codziennych problemów z 300-osobową załogą

Kurs na rozwój

W mińskim PKSie / Kurs na rozwój

Nawet w okresie świątecznym trudno prezesowi Kowalczykowi wygospodarować godzinę na rozmowę. Nie może zostawić problemów na przyszły rok, bo na przykład kierowcę kasującego pasażerów bez wydawania biletów trzeba ukarać natychmiast, by inni nie patrzyli na tolerowane złodziejstwo. Pomagają mu w tych niełatwych decyzjach szefowie związków zawodowych – Zbigniew Wiącek i Józef Kuca. Są partnerami godnymi szacunku, bo – tak jak zarząd – dbają o dobro przedsiębiorstwa, jak również przeważająca część załogi.
Miński PKS należy do największych spośród 174 PKS-ów w kraju. Podobnie jak sokołowski i garwoliński, bo już siedlecki to przewozowy średniak. O hierarchii decyduje tabor i liczba pasażerów. Dość wymienić, że codziennie z bazy przy ul. Warszawskiej wyjeżdża w trasę 108 autobusów, a roczna wartość sprzedanych biletów wynosi ponad 20 milionów złotych. I to mimo rosnącej liczby prywatnych samochodów i konkurencji na liniach cieszących się największym powodzeniem.
– Z ostatnich trzech lat, ubiegły rok był najcięższy ze względu na blisko 40-procentowy wzrost cen oleju napędowego – podsumowuje prezes. Wzrosły więc ceny biletów (o 50 groszy do i z Warszawy), które i tak nie zrekompensowały skoku cen paliw. Rok był korzystny, ale nie na tyle, by zmodernizować kotłownię i inwestować w zakup nowych autobusów z bieżących wpływów. Zarząd postanowił więc sprzedać 1,2 ha gruntu od ul. Dąbrówki, a za pozyskane pieniądze (ok. 2,5 mln zł) kupił 8 autobusów, w tym dwie z klimatyzacją i WC turystyczne Setry oraz dwa nowe międzymiastowe Solbusy.
– Chcę tu wyraźnie powiedzieć, że działki sprzedaliśmy po optymalnej, bardzo korzystnej cenie rynkowej, tj. ok. 200 zł za metr kwadratowy, a niemieckie (9-10 letnie) autobusy, choć używane, wyglądają lepiej od naszych po roku eksploatacji – podkreśla prezes Kowalczyk.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że kupili je za trzecią część ceny nowego wozu, a dzięki nierdzewnej stali i silnikom Mercedesa wyglądają jak nowe i tak się będą sprawować przez wiele lat. Tak więc dzięki sprzedaży niepotrzebnego terenu, gdzie okoliczni mieszkańcy urządzili sobie śmietnisko, dziś miński PKS może konkurować z najlepszymi – także w usługach turystycznych. Oczywiście, prezesa boli stan dworca, ale na razie niczego sensownego nie można tam zrobić, bo wedle prawa do PKS należy pół budynku. Reszta to tereny PKP (wraz z wjazdem na stanowiska), ale jest szansa, że wreszcie spór własnościowy – pozostałość po PRL-u – znajdzie szczęśliwy koniec. To ważne także w kontekście budowy podziemnego przejścia pod torami.
Prezes Kowalczyk odniósł się również do komunikacji miejskiej. Swego czasu burmistrz Grzesiak zaproponował, by po Mińsku Mazowieckim jeździły busy, ale nie zamierzał dopłacać w razie finansowej porażki. Dla PKS-u to byłby nóż w plecy, bo ich utrzymanie jest zbliżone do kosztów eksploatacji autobusu, a rentowność znikoma. Poza tym „zdechły” bus bardziej szkodzi środowisku niż dobry autobus, który w rękach wytrawnego kierowcy nie powoduje utrudnień w zatłoczonym mieście. Busową lukę transportową szybko wypełniają linie prywatne, ale to nie one są ewentualnym zagrożeniem dla mińskiego PKS-u.
Jeśli już mowa o kłopotach, to dziś największym utrudnieniem są procedury i przewozowy chaos, co szczególnie widać na trasie do Warszawy. Nieopłacalny kurs można bez problemów zawiesić na trzy miesiące, ale uruchomienie nowego to karkołomne zabiegi, nie ma właściwych regulacji prawnych na świadczenie usług przewozowych. To dlatego niektóre autobusy jeżdżą stadami, wyprzedzają się w pogoni za pasażerami, wywołując niepotrzebny tłok i nerwy.
A przecież powinno wszystkim zależeć na bezpiecznej i komfortowej podróży.
– Jestem pewny, że pasażerowie mają do nas zaufanie, o czym świadczy niewielka liczba zażaleń, które osobiście sprawdzam i koryguję – mówi pan Tadeusz, ciesząc się z satysfakcjonującego przychodu za bilety. Dzięki nowoczesnym Setrom będą też mogli obsłużyć najwybredniejszych wycieczkowiczów. – Taka przyjemność kosztuje dzisiaj 2,90 zł za kilometr lub 58 zł za godzinę jazdy.
Mimo widocznego kursu na rozwój, niektórzy malkontenci krytykują działania zarządu i rady nadzorczej. Prezes Kowalczyk robi swoje, a wszystkim próbującym zrobić „interes” na PKS-ie proponuje, by pilnowali własnych piekiełek i kociołków. Nieudacznicy nie mają miejsca w firmie, gdzie się nie miesza, a pracuje. Identycznie myśli Leon Jurek – sekretarz rady nadzorczej i załoga z szefami związków zawodowych. Jeden z kierowców twierdzi wręcz, że gdyby nie prezes Kowalczyk, mińskiego PKS-u już by nie było, a 300 osób poszłoby po zasiłek. Pośredniak tuż, tuż.

Numer: 2006 02   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *