Prosto z Podlasia

W małych i cichych Mordach mieszka od 86 lat pisarka Irena Ostaszyk z domu Chacińska. Znają ją tutaj wszyscy i uśmiechają się znacząco, gdy co jakiś czas ktoś o panią Irenę wypytuje. Przyzwyczaili się do tych odwiedzin, jak do sławy i autorytetu wiernej córy Podlasia, która wciąż pisze...

Pieśni z serca

Prosto z Podlasia / Pieśni z serca

To było wyjątkowe, ale całkowicie przypadkowe odkrycie i gdyby nie nasz festiwal chleba, a potem peregrynacje po targach sztuki ludowej w poszukiwaniu twórców, prawdopodobnie nigdy nie trafilibyśmy na siebie. W rękodzielniczym Arche była jedyna z książkami, których kolorowe, ale niekrzykliwe okładki przyciągały wzrok. Po kilku minutach rozmowy spacerowaliśmy już po podlaskich niwach, po krainie pachnącej sianem, lasami i lnem, gdzie znój codzienności słodzą radosne pieśni i dawne tańce. To wszystko wplecione w rytm życia i pór roku zdobionych świętami odnajdujemy w bogatej twórczości Ireny Ostaszyk.

Poetka ludowa Podlasia od maleńka miała dryg do pisania, ale dopiero jako dojrzała kobieta znalazła czas i wenę. Za Józefa Ostaszyka wyszła jako 17-latka. – Tak się zakochał, że nie miałam innego wyjścia – żartuje, wspominając zaloty 27-letniego ogrodnika do młodziutkiej szlachcianki, za którą szaleli koledzy. Ale nie narzeka, bo z Józiem – jak go całe życie pieszczotliwie nazywała – było jej dobrze, a z czasem przyszła miłość i dwie córki – Anna w okupacyjnym 1940 roku i po 7 latach Alicja. Udały jej się dziewczyny, bo i piękne, i uzdolnione. Podziwiała ich urzędnicze i artystyczne kariery, więc i jej samej przestało wystarczać handlowanie kwiatami i warzywami.
Zaczęła układać wiersze. Najpierw do szuflady, by – jak napisze „Czy wspomną” – może wnuczek (...) wyciągnie babci rękopisy i (...) o jakieś słowo myśl zaczepi. Obawy o wartość poezji okazały się płonne, choć nie od razu. Odważyła się pojechać na warsztaty poetyckie jako już 60-latka. Młodzi poeci nie ocenili jej dobrze, zarzucając wierszom chropowatość, gubienie rytmu i rymu. Niemal spłonęła ze wstydu, wytykając sobie naiwność. Ale ku zdumieniu wszystkich profesor Kaczorowski (z UW) dostrzegł urok prostych wierszy Ireny. – Ona chodzi po ziemi i zbiera to, co prawdziwe – pochwalił i nakazał pisanie „po swojemu”. Podobnego zdania był profesor Niewiadomski z UMCS i Zbigniew Lisowski z siedleckiej akademii, recenzent większości tomów poezji i prozy Ireny Ostaszyk.
Wkrótce (w 1987 roku) została przyjęta do Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie, a w kolejnych latach posypały się książki. W sumie aż 12 tomów. Od dominującej poezji dla dorosłych i dzieci – U schyłku, Podlaski wieniec, Wiersze i zagadki dla małej dziatwy - przez opowiadania i legendy (nazwane Okruchami Podlasia) po Opowieści o losach człowieczych i wydane w ubiegłym roku baśnie Babcia mi opowiadała.
– Bałam się, że nie zdążę z tymi babcinymi baśniami, ale Bóg dał jeszcze siłę, mimo rodzinnych tragedii – żali się pani Irena. Od śmierci Ani nie napisała żadnego wiersza, bo każda myśl, każde słowo wydaje się jej zbyt płytkie, nieadekwatne do rozmiaru matczynej boleści. A kiedyś bywały takie noce, że pisała po 2-3 wiersze. Czekając na wenę, dogląda stworzonej przez siebie Izby Tradycji Ludowej Podlasia, gdzie spotyka się z Podlasiankami – zespołem ludowym, który – jak mówi – też w 1980 roku własnoręcznie stworzyła i kieruje nim do dzisiaj. Przekazałaby władzę już komu innemu, ale czy to dzisiaj jeszcze ktoś tak kocha folklor i zupełnie mu się odda...
– Ot, kochaniutki, przyszedł postęp, bogatsze życie, ale bez szacunku dla tradycji – ironizuje, wyciągając z regału kroniki, zdjęcia, dyplomy, puchary i ... odznaczenia. Jest ich na kilka godzin oglądania, a wśród nich perełka - fotografia z prezydentem wręczającym pani Irenie Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Będzie oficerski? – Chyba już nie dożyję, ale mam nagrodę, z której najbardziej jestem dumna, bo to podlaski, ludowy medal im. Ludomira Benedyktowicza, a ja jestem wierną córą tej ziemi, którą ukochałam, a ona odwdzięczyła mi się darem poezji. Po takiej szczerości trudno o wrażenie, że pani Irena ma dwie różne natury. Za dnia jest bezkompromisową organizatorką i działaczką, by nocą przeistoczyć się w poetkę. To nieustająca walka serca z rozumem. To także pragnienie i radość z pomagania innym. Doświadczyła jej ratując dzieci z Zamojszczyzny, za co też otrzymała medal. Potem przyszły literackie okruchy tej miłości – pieśni płynące prosto z serca. Nie można przejść obojętnie obok tej twórczości. Nie można też zapomnieć strof: Jeszcze nie ginę duszą/ i sercem nie zastygam / z miłości przelanej / dobrocią matczyną / do tej ziemi świętej / co żywi i zbiera / i tuli jak matka sercem /odchodzące dzieci.
Irena Ostaszyk jeszcze nie odchodzi. Chce jej się żyć i tworzyć, póki trwa jasność umysłu i zauroczenie poezją.

Numer: 2005 52/1   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *