Śmierć przychodzi zawsze nie w porę. Przed Bożym Narodzeniem psuje wszystko i trzeba się w sobie zebrać, by przywrócić nadzieję i chociaż trochę radości. We wtorek pożegnaliśmy Kazimierza Nalewkę. W ostatniej drodze towarzyszyło mu wielu przyjaciół, by godnie odprowadzić druha do lepszego świata
Firmamenty
Śmierć penetruje coraz młodsze roczniki. Kazimierz był z tej najwrażliwszej półki – mężczyzn około pięćdziesiątki. Jeszcze wiosną i latem tryskał inicjatywami i zdrowiem. Wzbudzał zaufanie jako 9-letni prezes Spółdzielni Kółek Rolniczych w Królewcu i prezes powiatowy PSL. Był sprawny organizacyjnie, a jego występy publiczne nigdy nie pozostawały bez echa. Krytykował pazerny kapitalizm, brak współpracy między polskimi firmami i pokazywał, że dobra spółdzielnia może się utrzymywać w warunkach ekstremalnej konkurencji. Jako wiceprezes Krajowej Rady Spółdzielczej przygotowywał nową ustawę o spółdzielczości, by ten sektor zrównał się prawami z prywatną i państwową własnością.
Kazio kochał wieś, a szczególnie rodzinne Posiadały i Kiczki, które dały mu żonę - Ewę. Pomagał zespołom ludowym, zapraszał je na święta, rocznice, a jeszcze w czerwcu marzył, by uświetniały walne zebrania członków spółdzielni.
Wystarczyły trzy miesiące i z pełnego życia człowieka pozostał tylko znajomy głos. Dzwonił do mnie podczas wyborów starosty. Nie miałem pojęcia, że jest tak źle, bo wypuszczono go do domu. Tylko na kilka dni, gdy choroba przyczaiła się przed ostatecznym atakiem.
W czasie wilanowskich prezentacji stołów świątecznych rozmawiałem na temat Kazia z prezesem Serafinem. Machnął tylko ręką mówiąc, że to już koniec. Wybierałem się na Banacha w sobotę, ale Kazik mnie uprzedził. Zmarł dzień wcześniej, w piątek 9 grudnia. Może nie chciał, bym zobaczył go z piętnem bólu, zniszczonego przez nowotwór. Może pragnął, byśmy go pamiętali takim, jakim był na co dzień – szczery, konsekwentny i koleżeński.
Nie martw się Kaziu, odpoczywaj. Nie zapomnimy tutaj o Tobie, bo w pełni sobie na naszą pamięć zasłużyłeś. Szkoda tylko, że nie zdążyłeś zrealizować naszych planów, by wieś żyła lepiej i godniej.
Gdy już nic nie boli, wielkie problemy maleją do zera, a sumienie zobaczy rachunek z włodarstwa, między ziemią i niebem tworzy się próżnia. Nie każdy potrafi tak żyć, by ją pokonać. Niektórzy muszą czekać, inni na zawsze zostają poza niebem. Jak na ziemi poza ludźmi, przerośnięci problemami własnej osobowości i słabości. A przecież wiara (jak teraz cena) czyni cuda. Trzeba jej tylko umieć pomóc. Przykłady można czerpać do woli, nawet z przedświątecznego numeru naszego tygodnika.
Pierwszy z brzegu to wiara w nieomylność władzy i hołdowanie klakierom (vide: Pomyje i sadyści, s. 5). A warto czasami pomyśleć, czy krótkowzroczność drwala nie spłyca perspektywy mędrca. Przecież widać jak na dłoni, że są wśród nas mieszacze (płeć nieważna), którzy chcą skłócić wszystkich ze wszystkimi i na tej wrogości zbudować imperium zła. To nie fantastyka, a socjotechnika. Nie dajmy się złapać w sieci śmoczych opluwaczy. Róbmy swoje, ale nie pozwólmy się zastraszyć. Z lęku rodzą się niewolnicy myśli i czynów.
Już z tydzień w części nakładu Co słychać? znajdziemy płytę z kolędami. Zafoliowany komplet będzie kosztował 5 zł. To niewiele, biorąc pod uwagę, że koszt samych płyt z tradycyjnymi kolędami to wydatek 20-40 złotych.
Nasza płyta jest wyjątkowa z powodu wykonawców (zespół „Tęcza”) i zestawu starych, ale jakże pięknych kolęd i pastorałek. Tego się słucha jak gwiazdkowej listy odkurzonych przebojów. Nasi prenumeratorzy otrzymają ten świąteczny prezent bez dodatkowych kosztów. Warto się zabezpieczyć, bo nie dość, że Co słychać? w prenumeracie kosztuje tylko 1,50 zł, to jeszcze otrzymamy w tej cenie wszystkie prezenty, a w 2006 roku będzie ich sporo.
Numer: 2005 51 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ