Ruch na mińskim cmentarzu nie ustaje ani na chwilę. Czy lato, czy zima nekropolia przypomina wielką kwiaciarnię. Złośliwi wręcz twierdzą, że gdyby w jego pobliżu powstał tani market, gości byłoby jeszcze więcej i w pełni zadowolonych

Nekrowizjer

W ubiegłym roku szefowa mińskiego USC nie zorganizowała srebrnego wesela 25-letnim małżeństwom. Danuta Ryniewicz tłumaczyła ten brak tradycyjnego jubileuszu z piernikowym sercem nie lenistwem a... dużą liczbą zgonów mężczyzn, którzy brali ślub w 1978 roku. W tym roku (ale dopiero w maju, a nie na Walentynki) dojdzie więc do połączenia dwóch roczników (’78 i ’79), a bal planowany jest w amfiteatrze wyremontowanego (?!) pałacu.

Wystarczy przejść się między nowymi pomnikami na cmentarzu komunalnym, by zdać sobie sprawę, że coraz więcej tam urodzonych w latach ’50, a nawet ’60. Coraz więcej też pomników bez daty śmierci. Zapobiegliwi mińszczanie nie przejmują się przysłowiem o kuszeniu losu i inwestują w życie po życiu.
- Po co obarczać dzieci takimi przyziemnymi kłopotami? Wystarczy, gdy wygrawerują datę mojego odejścia – tłumaczą, przychodząc co niedziela do swojego pustego grobu. Ceny nie są małe, szczególnie drogie są podwójne pieczary, ale inwestycja jest opłacalna, szczególnie w upatrzonych, atrakcyjnych miejscach.
- Moja sąsiadka położyła męża w błoto, bo tutaj nisko... Ja do tego nie dopuszczę – wzdycha jeszcze niestara kobieta, szykująca kwatery na cmentarzu parafialnym gdzie wyżej, a miejsce można kupić już za 400 złotych na 20 lat.
Opiekunem starego cmentarza i parafialnym grabarzem jest Dariusz Maciejewski, mieszkający przy niedalekiej od nekropolii ul. dr Huberta. Przez wiele lat nagromadziło się wokół niego wiele skarg i pretensji. Nie tylko co do handlu miejscami, ale też braku szacunku do cmentarnych zabytków i bałaganu. Typowym przykładem niefrasobliwości Maciejewskiego były okolice grobu Rozalii i Włodzimierza Sidorowów. Ich wnuczka – Halina Poławska walczyła z tą kupą śmieci przez 12 lat. Nie pomagały interwencje bezpośrednio u grabarza ani u jego przełożonego, prałata Wołosiewicza. Nie pomagały datki na parafię i opłacane msze za dusze dziadków. Aż 5 grudnia ub. roku zdarzył się istny cud.
- Poszłam wtedy na cmentarz i przeżyłam szok, kiedy moim oczom ukazał się całkowicie uporządkowany, ten dziki zakątek obok grobu dziadków – opowiada pani Halina, prosząc o podziękowanie panu Maciejewskiemu, który po wielu latach czekania nie tylko usunął śmieci, ale też wykarczował zbędne krzaki i usunął stamtąd budę z narzędziami.
W każdą niedzielę na przycmentarnym parkingu ustawia się kilkadziesiąt samochodów. To goście odwiedzający groby najbliższych nie tylko we Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Po mszy dołączają do nich setki mińszczan i zaludniony cmentarz tętni życiem. Oprócz komunalnego błota, gości denerwuje cmentarna sławojka. Ba, to za dobre określenie dla tego klozetu rodem z siermiężnego PRL-u. - To wręcz hańba dla władz miasta i PGK, by coś tak obskurnego jeszcze stało i straszyło ludzi – denerwuje się nasza czytelniczka. Nie dość, że śmierdzi, to jeszcze straszy wielkimi dziurami w betonie. Nic, tylko iść w krzaki lub zakładać przed wejściem na cmentarz pampersy, bo starszy człowiek długo nie wytrzyma z pełnym pęcherzem.
- A wystarczyłoby postawić na parkingu dwie toy-toyki i po krzyku – radzi prezesowi PGK nasza czytelniczka z ul. Kołowej. Przed cmentarzem parafialnym również - i to przy współudziale handlujących tam drobnych przedsiębiorców. A już europejskim standardem byłyby pawilony handlowo-usługowe z bieżącą wodą. Kawiarenka też by się przydała na kontynuowanie wspomnień w milszej atmosferze. Bo przecież cmentarz – jak wszystko na tym świecie – jest dla żywych. Póki więc żyjemy, nie traćmy nadziei na lepszy standard przycmentarnej infrastruktury. Pierwsza w kolejce jest zwykła toaleta, bo po niej zazwyczaj goście oceniają gospodarzy.

Numer: 2005 05





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *