Mimo zmian polski system ochrony zdrowia nadal jest niewydolny, a metodami pracy i promocji przypomina peerelowską resztówkę. Mieliśmy 20 lat, by go uzdrowić, ale kolejne rządy odkładały przekształcenia, bojąc się gniewu białych fartuchów. Identycznie postępowały władze powiatu mińskiego, ale już nie mogą i nie chcą czekać, by za 4 lata szpitala nie stracić
Uciec spod gilotyny
O niedomogach, a nawet złej woli mińskiej ochrony zdrowia było ostatnio na naszych łamach aż nadto. Pisaliśmy także o konieczności uzdrowienia szpitala przez jego jak najszybszą komercjalizację, a nawet prywatyzację.
Powiat poszedł drogą bezpiecznej komercji, czyli partnerstwa publiczno-prywatnego. By przybliżyć jego szczegóły, starostowie zaprosili dziennikarzy na konferencję prasową. Czy rzeczywiście padły na niej jakieś konkrety?
Na początku mówili głównie o potrzebie zmian, choć placówka funkcjonuje bez długów. Dopiero podczas pytań wyjaśniło się, że długi to nie straty, a te w 2011 roku sięgały 1,8 mln zł. Ale i bez nich powiat nie udźwignie kosztów inwestycji, które pozwoliłyby dostosować szpital do standardów europejskich.
O NFZ lepiej nie mówić, bo jest fałszywy i niesprawiedliwy, a więc trudno przypuszczać, że będzie kiedykolwiek tyle płacił, by wystarczyło na rozwój. Trzeba więc przekształcać, ale sam pomysł to jeszcze nie sukces. Obecnie na 550 szpitali w kraju 40 stało się spółkami, a tylko cztery funkcjonują w partnerstwie publiczno-prywatnym.
Starosta Tarczyński podkreślił więc, że wobec braku doświadczenia, trzeba będzie niezwykłego wysiłku, by wybrać odpowiedniego partnera. Pozwolą mu nawet na płatne usługi medyczne, byleby doprowadził szpital do norm UE.
Podobno ma wystarczyć 40 mln zł, bez których szpital padnie. Zresztą partner może inwestować ile zechce, a majątek i tak będzie należał do powiatu. To główna idea PPP, którą niekoniecznie muszą akceptować firmy medyczne.
Co więc się stanie, jeśli żadna nie zechce współpracować?
– Będzie nam bardzo ciężko, ale damy radę utrzymać szpital – mówili z nadzieją starostowie. Tylko dyrektor Romejko deklarował, że koniecznie muszą uciec spod gilotyny upadku. Jeśli nie zdołają, on tu nie będzie pracował.
Ma aż cztery lata na podjęcie decyzji, a jeśli się sprawdzi, nowy zarząd szpitala na pewno to doceni.
Na razie walczy z budową łącznika, brakiem specjalistów i wprowadzeniem programu E-ZOZ za... ponad 4,5 mln zł. Jest nim system świadczenia e-usług poprzez wykorzystanie procesów wspomagania zarządzania procesami informacyjnymi i biznesowymi w zakładzie opieki zdrowotnej, czyli także elektronicznej rejestracji chorych.
Niedawno powstało stowarzyszenie NASZ SZPITAL, którego celem jest współpraca z kierownictwem SP ZOZ w zakresie wspierania nowatorskich działań, popularyzacja nowych rozwiązań w obsłudze pacjentów, a także wsparcie w pozyskiwaniu środków rzeczowych i finansowych. Wszystko, by pacjenci w potrzebnych im chwilach byli przekonani, że w mińskim szpitalu uzyskają pomoc i opiekę na odpowiednim poziomie.
Aż trudno uwierzyć, ale czekać na pewno warto. Byleby tylko dożyć...
Numer: 2012 26 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ