Mińskie targowisko

Radni mińscy odrzucili skargę Romana Majszyka na działania burmistrza miasta, przez które stracił pawilon handlowy uzyskany jeszcze za czasów, kiedy był prawą ręką poprzedniego administratora miejskiego targowiska.

Nabici w rezerwację

Kupując marchewkę czy tani ciuch na mińskim targowisku niewiele osób zdaje sobie sprawę, że jest to największy w mieście zakład pracy. Przy pełnej frekwencji pracuje tu na co dzień około ośmiuset kupców. Niektórzy mają wieloletni staż bazarowej pracy w dni pogodne i dżdżyste, w upale i mrozie. Handlując, zarabiają na siebie i rodziny, a niektórzy na bazarze zbili niemały kapitalik. Nie widać jednak, by przeciętny bazarowy kupiec stawał się milionerem, choć ceni każdy zarobiony grosz i wie co z nim zrobić.

Społeczność kupiecka jest rozbita, bo o klienta walczy tu każdy z każdym. Nie znaczy to wcale, by nie mieli wspólnych celów i interesów. Kością niezgody z administracją są opłaty – ich wielkość, sposób naliczania i egzekwowania. Władze miasta ustanawiają targowe taryfy, a administrator je ściąga. On to ma największy wpływ na układ bazarowych stosunków, a dla urzędu ważna jest tylko wysokość wpływów zasilających miejską kasę.
Poprzedni administrator Paweł Goźliński ustanowił Romana Majszyka zarządcą bazaru. Mając wolną rękę, ustawił siebie i sprzyjających mu kupców w uprzywilejowanej roli. Wtedy też otrzymał zgodę administratora na użytkowanie pawilonu handlowego, jego remont i modernizację. Nowy administrator usankcjonował tę sytuację, ale zrezygnował z usług zarządcy, co Majszyka zabolało i od tej pory zaczął się krytycznie odnosić do poczynań Bogusława Kozła. Inni kupcy też nie są zadowoleni z samowładczych rządów siedleckiego przedsiębiorcy. Kością niezgody stały się opłaty za rezerwację miejsc handlowych w wysokości 1 zł dziennie. Nieduże sumy wywołały wiele domysłów i pomówień. Wreszcie burmistrz zareagował – zabronił pobierania tych opłat jako niezgodnych z prawem. Przy okazji wspomina się o rzekomych nierejestrowanych kwitach i pieniądzach wpływających do kieszeni inkasentów i administratora z pominięciem kasy miejskiej.
Za największą aferę mińscy kupcy uważają wpuszczenie ich w maliny przy okazji standaryzacji pawilonów handlowych. Postawione na miejskim placu nigdy nie mogą się stać własnością użytkownika, a koszt ich postawienia i wyposażenia niemal się podwoił w stosunku do wstępnej kalkulacji i obecnie wynosi ok. 15 tys. zł. Administrator nie zezwolił na inne wykonawstwo, niż przez firmę, z którą on się dogadał. Wyjaśnił handlowcom, że on na tej transakcji też musi coś zarobić. Burmistrz, by uporządkować i zalegalizować transakcję, zarządził ogłoszenie przetargów na użytkowanie pawilonów. Tak się stało, że przetarg na pawilon Romana Majszyka wygrał kto inny i dotychczasowy jego użytkownik zmuszony został do oddania go w stanie pierwotnym. Majszyk ociągał się z opróżnieniem go, więc przyjechała ekipa pod wodzą wiceburmistrza Witolda Koseskiego i zdemontowała urządzenia, które Majszyk zainstalował w pawilonie. Są one złożone w magazynie PGK i gotowe do odebrania w każdej chwili. Na takie postępowanie Roman Majszyk się obruszył i na burmistrza poskarżył się radzie miasta. Komisja komunalna sprawę przebadała i nie dopatrzyła się burmistrzowskich nieprawidłowości, radni na sesji też. Skarga została oddalona, z czym Majszyk nie może się pogodzić. Na razie jest tylko rozżalony, ale nie wiemy, co jeszcze wymyśli, by dochodzić zadośćuczynienia rzekomo wyrządzonych mu krzywd.

Numer: 2005 44   Autor: Józef Lipiński





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *