Mińsk Mazowiecki koncertowo-jubileuszowy

Już w drugim roku swoich rządów burmistrz Grzesiak zapragnął, by wtórowała mu orkiestra dęta. Instrumenty miał FUD, Adam Kwaśnik nie odmówił batuty, a dyrektor Wenanty Domagała – pomieszczeń szkoły artystycznej. Po 20 latach przyszły nowe rządy, a dęta wciąż trwa, ściągając co roku swoich fanów na jubileuszowe koncerty

Przebojem na poziom

Mińsk Mazowiecki koncertowo-jubileuszowy / Przebojem na poziom

Jak przystało na porcelanową rocznicę, sala koncertowa MSzA była nie tylko nagłośniona, ale i nastrojowo oświetlona. Oczywiście profesjonalnie, co spowodowało, że niebieskie mundury muzyków mocno się zieleniły, a twarze artystów iluminowały olśniewającą bielą i niemal wszystkimi barwami tęczy. Na tyle, że byli trudni do rozpoznania, co znakomicie psuło efekty wizualne i zdjęciowe.
Nic to, bo w jubileuszowym koncercie liczyła się przede wszystkim muzyka, którą uszlachetniał konferansjerką sam dyrygent Marcin Ślązak. Szczególnie wyróżnił trudny do zagrania Oregon i cztery towarzyszące orkiestrze solistki – Annę Sekunę, Kingę Szaniawską, Zofię Noiszewską i Justynę Kowynię-Rymanowską. Śpiewały one znane polskie i światowe hity o pragnieniu miłości, czekaniu na swego mężczyznę, odchodzących romantykach i urokach czardasza.
Właśnie występ mińskiej sopranistki wzbudził najdłuższe brawa publiczności, ale największa niespodzianka była jeszcze przed nią. Asem w batucie Ślązaka okazał się Zbigniew Wodecki, z którym ostatnio orkiestra występowała na festiwalu w Otwocku.
Wybielony światłem artysta zaśpiewał dwa swoje przeboje – o szalejącym słoneczku i zaczynaniu od Bacha, bo – jak później żartował – jeśli w ogóle cokolwiek warto rozpoczynać, to tylko z uznanymi sławami. Porównywał się później do Franka Sinatry i trzeba przyznać, że jego „My way” po polsku była kapitalną drogą do burzy oklasków. Nie mniejszych jak te po dowcipie o osiemdziesięciolatku, którego nikt nie chciał ubezpieczyć, zanim nie ujawnił, że ma jeszcze żywego ojca i... dziadka, którzy się na pewno ucieszą ze zniżki. Wszystko przez fakt, że Wodecki prócz nieodłącznej trąbki i wciąż bujnych loków ma jeszcze wnuczka.
Nie przeszkadza mu to w koncertowaniu na scenach całego kraju. Trochę dłuższym niż w Mińsku, więc słuchacze domagali się bisów. Otrzymali, ale tylko refren ze szlagieru o pszczółce Mai i do tego z pomocą własnych gardeł.
Tak uszczęśliwiona śpiewem sala bez problemu oklaskiwała dwóch nagrodzonych członków orkiestry – Zbigniewa Noiszewskiego i Wiktora Komorzyckiego. Obaj grają na instrumentach perkusyjnych i obaj od początku, za co otrzymali medale od ministra kultury. Nagrodzono również patronów i sponsorów mińskiej orkiestry dętej, wśród których znaleźli się znani politycy, władze miasta i powiatu, koledzy i zwierzchnicy dyrygenta oraz... cukiernia Janeczka. Wdzięczność wyrażano przy pomocy szklanych statuetek, za co obdarowani nie tylko dziękowali, ale i obiecywali. Poseł Mroczek konkludował, że na wysoki poziom najlepiej wejść przebojem, a burmistrz Jakubowski roztoczył wizję koncertu w wielkiej sali, która wreszcie za dwa lata stanie przy budynku szkoły artystycznej.
Burmistrz-senior, jak nazwał Grzesiaka kapelmistrz, był chyba najbardziej zadowolony. Jego muzyczne dziecko przetrwało nie tylko ojcowską władzę, ale właśnie zaczyna prawdziwą karierę. Prawie pół setki mińskich muzyków nie pójdzie na artystyczne bezrobocie lub do chałtury, bo mają cel, dyrygenta i... pieniądze. Także wierną widownię, której dają orkiestrową klasykę wzbogaconą o rozrywkowy repertuar utalentowanych śpiewaczek.

Numer: 2011 44   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *