W imieniu historii

Przed wielu laty, przy okazji różnych rocznic patriotycznych odzywały się głosy, zachęcające do spisania dziejów Mińska Mazowieckiego w okresie okupacji, w tym historii AK. Był nawet apel, aby TPMM zleciło komuś, kto te dzieje fachowo spisze. Dziś można stwierdzić, że te apele nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i Mińsk Mazowiecki nie ma wiarygodnej historii ruchu podziemnego – napisał nasz stały respondent, Mirosław Lissowski, ps. Orlicz

Zbrukać i zapomnieć

W imieniu historii / Zbrukać  i zapomnieć

Nazwiska autentycznych uczestników walki zbrojnej nic nie mówią dzisiejszej młodzieży, a chyba też i decydentom, którzy chętnie występują na tle kombatanckich sztandarów. Wszyscy zapomnieli, że trzeba coś zrobić, póki żyją jeszcze ludzie, bo za kilka lat będzie za późno, a historycznych dziur nikt już nie załata.
– Zamiast rzetelnej historii mamy dziś radosną twórczość wielu piszących, którzy w ten sposób chcą uzasadnić swój czynny związek z podziemiem i bycie kombatantem. Pytałem kiedyś niektórych z nich, w jakim byli oddziale, pod czyim dowództwem, w jakich akcjach brali udział itp. Odpowiedź była w zasadzie jedna: każdy z nich był łącznikiem, tylko nie wiadomo kogo i z kim łączył – ironizuje Mirosław Lissowski.
Ale to byłoby jeszcze do przyjęcia. Praktyka była bardziej żałosna. Otóż każde autentyczne wspomnienie lub opis jakiejś akcji trafiały natychmiast w tzw. polskie piekiełko, istniejące także w Mińsku, gdzie autor stawał się bezradny wobec zaszczucia i odarcia go z godności przez innych tzw. działaczy. Pan Mirosław przypomina artykuły w mińskiej prasie próbujące wybielić lub przynajmniej poddać w wątpliwość zdradę, której dopuścił się Zygmunt Źółtek. Wtedy, jako ostatni żyjący uczestnik aresztowania Źółtka przez AK 18 lutego 1944 roku, a także będący na jego procesie i uczestniczący w wykonaniu na nim wyroku – zmuszony był napisać w tej sprawie kilka sprostowań. I co? – Jedynym odważnym, który zamieścił je w „Co słychać?” był Zbigniew Piątkowski – chwali nas Orlicz. Podobnie naraził się, pisząc informację na temat przebiegu wyzwolenia Mińska, w których to wydarzeniach brał udział jako członek oddziału dywersji. I znowu posypały się gromy na jego głowę.
– A przed dwoma laty napisałem o karygodnym działaniu na terenie naszej nekropolii wojskowej, tj. sprzedaży terenu pod nowe i bogate groby, tuż przy mogiłach wojskowych, co praktycznie zamknęło naturalne wejście z głównej alei na kwatery wojskowe. I znów – o dziwo – jedynym głosem, który przemówił w tej sprawie było „Co słychać?”. Jakieś odważne to pismo – komentuje były akowiec.
Nawet nie dziwi się tamtejszemu proboszczowi, który za ciężkie niewątpliwie pieniądze zasilił kasę parafialną, bo większy zawód spotkał go ze strony burmistrza i organizacji kombatanckich, które zgodnie nabrały wody w usta, bojąc się widocznie stanąć po słusznej stronie.
Lissowski zaczyna teraz rozumieć, dlaczego za Grzesiaka znalazł się na indeksie władz miasta, różnych towarzystw i instytucji kulturalnych w Mińsku. Nietrudno od kilku lat nie zauważyć, że jako jednyny z ostatnich żyjących członków AK, nie jest zapraszany na żadne mińskie uroczystości. I nawet się specjalnie nie zdziwi, jeśli ktoś „odkryje” – jak to miało miejsce z Romanem Paską – że w czasie okupacji nie działał w ogóle w konspiracji, a po wyzwoleniu był np. agentem bezpieki. Aby ułatwić kontrolę swego życiorysu, przypomina, że w okresie okupacji Niemcy zamordowali 12 osób z jego najbliższej rodziny, w tym ojca i brata, 3 osoby z Popielów i 4 osoby z Czernickich.
I opowiada, jak to po okresie dwuwładzy Lubicz, który ponownie zszedł do podziemia, zlecił mu wykonywanie (w drukarni ojca) fałszywych dokumentów i pieczęci, dotyczących zwolnień z poboru do wojska Berlinga. Dokumenty takie wykonywał bowiem dla ówczesnego WKR.
– Przypomnę, że na jesieni 44 roku zarejestrowanych było na terenie powiatu 5 tysięcy poborowych, zaś do poboru zgłosiło się jedynie ok. tysiąca młodych ludzi, reszta okazywała fałszywe zwolnienia. Ówczesnym władzom nietrudno było ustalić, skąd pochodzą te fałszywe dokumenty i w związku z tym, w październiku 1944 byłem dwukrotnie aresztowany i przesłuchiwany – wspomina Lissowski.
Aresztowali go funkcjonariusze UB – Stajkowski, krawiec z ul. Pięknej i Władysław Mauer z ul. Piłsudskiego. 24 grudnia 1944 UB przyszło ponownie go aresztować. Tym razem był to komendant powiatowy MO – Grzegorz Pyżuk i szef bezpieki – Stefan Koc. Udało mu się jednak uciec. Niestety, aresztowano jego matkę, która spędziła blisko rok w więzieniu w Rembertowie i Rawiczu. Przy okazji pozbawiono ich mieszkania w Mińsku Mazowieckim przy Piłsudskiego 68, dobytek skonfiskowano, a drukarnię upaństwowiono.
A co konkretnie zarzuca Lissowski-Orlicz obecnym opisywaczom okupacji i dziejów AK?
W ostatnim czasie jego uwagę zwrócił artykuł w Roczniku Mińskomazowieckim dr hab. Zbigniewa Gnat-Wieteski, który podjął się pisania historii Szarych Szeregów i AK na terenie Mińska. Jako źródło swoich opisów cytuje on różne opracowania i publikacje, w tym także Lissowskiego na temat dywersji w Mińsku.
– Ja nie wiem, od czego ten pan jest doktorem, ale myślę, że nie od historii, ponieważ narusza pewne zasady – krytykuje nasz respondent. Chodzi mu o to, że jeśli się odrzuca pewne dane, wprowadzając odmienne ustalenia, wypada podać argumenty i fakty, uzasadniające dokonania określonych zmian. Mało tego – o dziwo – doktor całkowicie wyeliminował go z udziału w AK-owskich działaniach zbrojnych. Gdzie? Opisując skład oddziału partyzanckiego, wymieniając z nazwiska wszystkich jego uczestników, pomija Lissowskiego, mimo iż w tym oddziale był od momentu jego utworzenia, tj. od 17 lutego 1944 r. Opisując aresztowanie przez AK, sąd, a następnie wyrok na Źółtku, wymienia jedynie Kazikowskiego i Jankowskiego, jako uczestników tych wydarzeń, mimo iż Lubicz osobiście włączył Orlicza do tej grupy.
Opisując akcję w Porębach Leśnych, pan doktor ponownie pomija wyłącznie Lissowskiego, mimo iż na tę akcję był specjalnie wezwany z Mińska Mazowieckiego przez dowódcę oddziału pchor. Aniszewskiego, o czym jest wyraźnie napisane w czwartym Roczniku MM z lat 1997-98.
– Wydaje mi się, że opisane fakty nie są przypadkowe i po prostu, jako osoba niewygodna, mam całkowicie zniknąć z historii AK, co od pewnego czasu jest skutecznie realizowane. Piszę to wszystko ze smutkiem i stwierdzam, że historia jest taka, jakiej sobie życzą aktualni autorzy i decydenci. Mogę jedynie ubolewać, że redakcja Rocznika MM, która zamieszcza artykuły szkodliwe dla historii naszego miasta, nie uważa za stosowne zajęcie w takich przypadkach określonego stanowiska – pisze zrezygnowany Orlicz.
I z całą mocą podkreśla, że nie chodzi mu o jakieś wyróżnienie, bo to już jest wyłącznie historia. Szacunek należy się wyłącznie tym, którzy jako wspaniali, młodzi ludzie walczyli w szeregach AK i którzy prawie wszyscy wskutek tragicznych okoliczności polegli. Przez pamięć dla nich nie należy czynić tej historycznej farsy. Dlatego nie będzie już firmował swoim nazwiskiem jakichkolwiek wspomnień, aby nie narazić się na kolejne afronty i upokorzenia. Jeśli jednak ktoś chciałby naprawić błędy, niech to zrobi. Byleby szybko, bo czas jest nieubłagany.

Numer: 2011 32   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *