Sokół tygodnia

Dzień Edukacji Narodowej przed nami, a powiatowe uroczystości z nią związane odbędą się w Zespole Szkół im. Kazimierza Wielkiego, która obchodzi 60-lecie swojego istnienia. Na zakończenie jubileuszu odbędzie się zjazd około 300 absolwentów tej wielce w Mińsku Mazowieckim znaczącej placówki oświatowej. Popłyną wtedy wspomnienia o kochanych belfrach i westchnienia do naszej pani. Odżyją obrazy wagarowych eskapad, niezasłużonych dwój, ratowniczych ściąg i postaci niezapomnianych opiekunów i przewodników naszej młodości.

Obyś cudze uczył

Szkoły w mundurkach
Wpajanie dyscypliny od dziecka w azjatyckiej kulturze jest normą, a zewnętrznym jej symbolem są uczniowskie mundurki zapożyczone z europejskich szkół. W polskiej tradycji strojem wyróżniały się nie tylko szkoły elitarne. Pomiędzy szkołami miejskimi trwała cicha rywalizacja o prestiż, stąd różnice w szczegółach uczniowskiego ubioru. Najtrwalszym symbolem szkolnej przynależności była czapka uczniowska, potem tarcza z numerem i herbem placówki. Biret – profesorski symbol – spospoliciał i teraz spotykamy go nawet na głowach pierwszoklasistów. Z tradycyjnego stroju ostały się białe bluzeczki i czarne spódnice dziewcząt oraz garnitury chłopców uzupełnione krawatem lub muszką. Stroje te noszone są tylko przy szczególnych okazjach jak początek roku szkolnego, uroczyste apele czy egzaminy. Na co dzień jednak króluje strój dowolny i nie ma takiej siły, by uczniom w demokratycznej Polsce można było narzucić strój obowiązkowy – najzwyczajniej, zignorują nakazy.
Wyjątkiem są klasy wojskowe w mińskiej Królówce. Młodzież chętnie nosi strój szkolny, bo przy całej skromności kroju jest elegancki i podkreśla fizyczne walory dziewcząt i chłopców. Ponadto jego przywdziewanie jest obowiązkowe na wyraźne polecenie oraz na uroczyste chwile. To podnosi jego symboliczną wymowę i wzmacnia szacunek dla niego.
Cała uczniowska rzesza woli jednak strój dowolny, w którym lubują się dziewczęta. Zachęcone przez pisma kobiece i młodzieżowe starają się dotrzymać kroku najnowszym trendom. Stąd często w szkolnych ławkach jest przegląd mody nie mający nic wspólnego z mundurkową unifikacją. I tego nie da się zmienić nakazami, które nie wynikają z potrzeb i tradycji. Nawet harcerskie mundury straciły swój charakter i są najczęściej krzyżówką wojskowych uniformów polowych zbliżonych tylko do tradycyjnego stroju skauta czy harcerza. Jak widać czar mundurka prysł i nie zanosi się, by jakaś wróżka go odświeżyła. (jot)

Pani Pacanowa
Kiedy pierwszy raz w życiu usiadłam w szkolnej ławce z nieznajomą dziewczynką, w zatłoczonej dziećmi klasie i nie wiedząc, czy mama na pewno czeka na mnie tam na korytarzu, po dzisiejszy dzień pamiętam ten lęk, że zaraz zacznę płakać, niepewność i pewność, że wszyscy zaraz zaczną się ze mnie śmiać, no bo te łzy tuż pod powieką. Nie chodziłam nawet do przedszkola, a jedynym towarzystwem rówieśników była dziewczynka z sąsiedniego podwórka, pies i kociak. Pani, która wprowadziła nas do klasy, porządkowała coś przy swoim stoliku, po czym popatrzyła, uśmiechnęła się i powiedziała: - Od dzisiaj jestem waszą panią, nazywam się Ewa Pacanowa i postaram się nauczyć was czytać, ładnie pisać i liczyć. Oniemiałam - Pacanowa? To na pewno ta pani pochodzi z tego miasteczka, gdzie kozy kują! Z miasteczka, do którego nie mógł trafić Koziołek Matołek! Rozemocjonowana wstałam i z niedowierzaniem wykrzyknęłam: – To pani jest z Pacanowa? I pani wie, jak tam trafić? Dzieciaki zaczęły chichotać, ale mało mnie to obeszło. Wpatrywałam się w panią oczekując odpowiedzi. – Oczywiście, że wiem jak tam trafić, no i na pewno moi pradziadkowie wywodzili się z tamtejszych okolic – odpowiedziała pani Pacanowa dyplomatycznie i spytała: - A ty lubisz, kiedy ci czytają? – Uwielbiam! Ale ja już sama Koziołka czytam! I teraz napiszę do niego list, jeżeli pani mi narysuje drogę do Pacanowa! – odkrzyknęłam. – Wszyscy napiszemy do Koziołka, ale dopiero wtedy, kiedy nauczycie się ładnie pisać! Lody zostały przełamane, a pani Pacanowa uczyła nas aż do 5 klasy. I muszę przyznać, że uczyliśmy się pilnie. Była wspaniałą wychowawczynią. Zawsze można było do niej przyjść po południu. W czasie wojny owdowiała i mieszkała z dwiema nieco od nas starszymi córeczkami. Wszystkie trzy w zabawie właściwie udzielały nam korepetycji. Nasza klasa dzięki temu była najlepsza w szkole. Zgarnialiśmy wszystkie nagrody, a na zakończenie pierwszego roku nauki dostaliśmy po nowiutkim zeszycie przygód Koziołka Matołka – pierwsze powojenne wydanie, kiedy Makuszyński był jeszcze tolerowany przez ludową władzę. Razem z panią obiecywaliśmy sobie wycieczkę szkolną do Pacanowa, kiedy trochę podrośniemy. Nie pamiętam dlaczego ten zamiar nie został doprowadzony do skutku. Może tak wyrośliśmy z tej lektury, że to przestało być dla nas ważne? (bak)

Nasz Włodek
Nasza edukacja w szkole średniej i wchodzenie w dorosłość przypadło na lata szczególne, przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Maturę zdawaliśmy w ‘81 roku. Nastroje i emocje w szkole w tamtym czasie najlepiej chyba oddaje parafraza dwóch powiedzeń, polskiego i chińskiego: Obyś cudze dzieci uczył (historii) w ciekawych czasach. Był z nami od pierwszych kroków w szkole przez całe cztery lata. Najpierw jako nauczyciel historii, a potem również wychowawca klasy, gdy już żaden nauczyciel nie chciał podjąć się tej „zaszczytnej” funkcji. Zawsze mieliśmy w nim oparcie, on wierzył w nas, a my ufaliśmy jemu. To co teraz wydaje się takie oczywiste jak sprawa Katynia czy napaści Związku Radzieckiego na Polskę w 1939 r., wtedy było tematem tabu, ale to właśnie dzięki niemu poznawaliśmy prawdziwą historię, inną niż w oficjalnych podręcznikach. Był wymagający, ale sprawiedliwy, uczył nas patriotyzmu i szacunku do innych. Pod jego opiekuńczymi skrzydłami rozwijaliśmy swoje artystyczne talenty wiedząc, że „nas złego nic nie spotka, bo za sobą mamy Włodka”. On bronił nas na radach pedagogicznych i zebraniach szkolnej POP (Podstawowa Organizacja Partyjna). Dziś nasza klasa jak w piosence Jacka Kaczmarskiego rozsypała się po świecie, różnie ułożyły się losy, często zaskakująco, ale jednym z najważniejszych elementów, który nas łączy, jest On. Za rok po raz kolejny spotkamy się, może nie wszyscy, ale większość z nas i jak zawsze na początku spotkania sprawdzi listę, z pamięci. Dziękujemy ci za to Włodku. Do zobaczenia. (zgm)

Kochać i wymagać
Jestem nauczycielką z powołania. Moja praca sprawia mi ogromną radość, powiedziałabym, że dzięki temu czuję się coraz młodziej. Szalone pomysły, miłość do pracy i dzieci oraz odwaga, to jednak nie wszystko. Praca nauczyciela to wysokie kompetencje, pracowitość, nieustanna nauka i wymagania wobec siebie, o czym zawsze mówiła Helena Borucińska, wieloletni metodyk ODN w Siedlcach. Pieczołowicie przygotowany konspekt zajęć, własnoręcznie wykonane pomoce dydaktyczne (niejednokrotnie dla 30 uczniów), nieskazitelny porządek w klasopracowni lub bogate teczki tematyczne, to codzienna rzecz każdego nauczyciela nauczania początkowego. Bardzo wysokie wymagania, a równocześnie serdeczna pomoc i matczyne uczucia, to obraz Pani Heleny, zachowany przeze mnie głęboko w sercu. Podobną drogą staram się kroczyć na co dzień, a swoim wychowankom zawsze powtarzam „kocham was i wymagam”. (ret)

Uczył i wychowywał
W powojennym okresie kierownikiem szkoły podstawowej w Siennicy był Bronisław Kozik, człowiek o twardym charakterze – surowy i wymagający, a przy tym wyrozumiały i opiekuńczy. Jako nauczyciel historii znał swój przedmiot doskonale. W oparciu o bohaterskich rycerzy, królów i hetmanów starał się wpajać w nas miłość do ojczyzny. Ale nie tylko nauczanie było jego domeną, lecz również wychowywanie obyczajowe uczniów. Ówczesnymi jego podopiecznymi były przeważnie ubogie dzieci chłopskie, gdzie kultura osobista i rodzinna nie stały na dostatecznym poziomie. Jako kierownik szkoły zwracał bardzo uwagę na wygląd i zachowanie uczniów. Nie było mowy, żeby przyjść do szkoły boso z brudnymi nogami lub w podartych czy brudnych portkach. Nogi musiały być czyste, a spodnie wyłatane. Zwracał uwagę na czystość rąk, twarzy, czystość nosa, a nawet wydalanie śliny. Godne zachowanie uczniów obowiązywało względem osób starszych i kolegów. Za brzydkie słowa karał dodatkowymi zadaniami do domu. Kierownik Kozik dostrzegał, karcił i wymuszał przyzwoitość.
Z dobrymi dziećmi lub zagubionymi życiowo potrafił długo rozmawiać, dodając im otuchy. Jednak byli zarówno rodzice jak i uczniowie, którzy go krytykowali, a nawet prześladowali. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że Bronisław Kozik był pedagogiem, który nie tylko uczył, ale i wychowywał polskie dzieci i wielka chwała mu za to. (fz)

Pani Renia
Jako że byłam dość energicznym dzieckiem, nie posłano mnie do przedszkola. Dopiero gdy miałam 7 lat, mama wysłała mnie do zerówki. Tam trochę „okiełznała mnie” Teresa Bąkowska zwana przez wszystkich panią Renią. Była niesamowitą wychowaczynią. Potrafiła jednym słowem uciszyć naszą ponad 20-osobową, rozgadaną grupkę i równie szybko zainteresować swoimi opowieściami. Rzadko kiedy krzyczała, była bardzo wyrozumiała i starała się wychowywać nas w tych najmłodszych latach na mądrych ludzi. Opowiadała o życiu, czasem o sobie. Raz nawet przedstawiła swojego wnuka Piotrka słysząc, jak my – młode wtedy przecież dziewczynki – zwierzamy się, że chciałybyśmy poznać jakiegoś chłopca. Niesamowicie szczera i otwarta. Odeszła kilka lat temu – o tym, jak wspaniałą była osobą mogą świadczyć tłumy przybyłe, by ją pożegnać – zapadła w pamięci na zawsze. Mi również, dlatego i w tym roku zapalę jej świeczkę, by wiedziała, że o niej nie zapomniałam. (syl)

Samulowa od polskiego
Ewa Samul była moja wychowawczynią przez bodajże 4 lata począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Niewysoka, z krótkimi czarnymi włosami, szczupła. Uczyła nas języka polskiego. Była dość wymagająca, jednak nie krzyczała, gdy któreś z nas zapomniało o pracy domowej. Niektórym z nas pomogła uporać się z niewyraźnym czytaniem, z niezrozumiałą gramatyką oraz z… nie odmienianiem swojego nazwiska (kilka razy usłyszała od nas pani Samulowa miast Samul). To chyba właśnie ona wyłuskała ze mnie to ziarnko, dzięki któremu zrozumiałam, iż chcę związać swoją przyszłość z humanistycznym kierunkiem, to dzięki niej zakochałam się w języku polskim. Gramatyka – przynajmniej dla mnie – była przyjemnością, tak łatwo potrafiła wejść do głowy dzięki lekcjom pani Samul. Dyktando nie było stresem, bo pani Ewa umiejętnie, choć dyskretnie potrafiła naprowadzić na właściwy tor. Była przesympatyczną nauczycielką – podczas wycieczek szkolnych traktowała nas jak własne pociechy. Może dlatego, abyśmy się mogli już swobodniej rozwijać, przekazała nas dalej, popchnęła w dalszy świat. Nie będąc już naszą wychowawczynią, zagadywała na przerwach, nawet poza szkołą, zawsze zainteresowana tym, co u każdego z nas słychać. Gdy czasem wracam do tamtych czasów, widzę uśmiechniętą twarz pani Ewy i szeroki uśmiech – mam nadzieje, że jeszcze kiedyś ją spotkam. (syl)
PS. Napiszcie o swoim nauczycielu - wydrukujemy

Numer: 2005 42





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *