Czy za zaniedbania podczas eksmisji zapłacimy my – jako podatnicy? Już wkrótce o tym zadecyduje sąd. Wciąż nie zakończyła się sprawa Jana Wociala, który od niemal sześciu lat nie ma dostępu do swoich rzeczy zalegających w baraku. Mińszczanin traci pieniądze, a miasto lokal, w którym od lat mogliby mieszkać lokatorzy
Syndrom Wocialów

O sprawie Jana Wociala pisaliśmy w ubiegłym roku, kiedy ruszył proces przeciwko miastu. Przypomnijmy, że w 2005 roku rodzina Wocialów została wyeksmitowana z mieszkania. Odmówili przyjęcia baraku, który był w fatalnym stanie technicznym. Dlatego zostali na ulicy, a ich dorobek życia zamknięto w rozsypującym się budynku. W międzyczasie mężczyzna zachorował na raka, więc sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej dramatyczna. Przeżyli dzięki pomocy znajomych i przyjaciół; to oni zapewnili im schronienie, wikt i opierunek. Dziś małżonkowie mieszkają w budynku przy miejskim parku. Po miesiącach walk z magistratem w końcu podłączono im prąd.
– Był u mnie pan Wocial na początku mojej kadencji. Zgodziłem się na sfinansowanie podłączenia pod warunkiem, że zostanie zwolniony lokal przy ulicy Warszawskiej. To jednak było i wciąż jest niemożliwe ze względu na ciągnącą się sprawę sądową, dlatego podjąłem decyzję o odstąpieniu od tego. Prąd został podłączony – tłumaczy burmistrz Marcin Jakubowski.
Po wielu interwencjach faktycznie rodzina w końcu ma podłączony prąd, jednak to nie koniec sprawy. Nie stać ich na kupno wielu rzeczy do mieszkania czy nawet ubrań. A wszystko leży w baraku na Serbinowie.
– Po tylu latach i tak większość rzeczy już do niczego się nie nadaje. Dlatego wystąpiliśmy do sądu o odszkodowanie. Sąd powołała rzeczoznawcę, który wycenił nasz dobytek – mówi Jan Wocial.
Dodaje też, że nie zaakceptuje takiej wyceny jakiej dokonała rzeczoznawca. – Jak można po ponad pięciu latach wycenić lodówkę, telewizor czy komputer bez próby podłączenia do prądu? To, że z zewnątrz wyglądają w miarę dobrze, nie oznacza, że przedstawiają jakąkolwiek wartość. To wszystko stało w zawilgoconym, mokrym, a zamarzniętym zimą drewniaku – opowiada zdenerwowany mężczyzna. Mówi też, że sąd powinien obiektywnie patrzeć na takie rzeczy i w końcu ustalić, kto zawinił tej sytuacji.
Burmistrz uważa, że w całej sprawie największe znaczenie miały błędy w postępowaniu egzekucyjnym. – Nie byłem wówczas burmistrzem, ale znam sprawę. Miasto wykonało wszystko zgodnie z prawem, więc uważam, że naszych błędów tu nie ma. Trudno mi się wypowiadać zanim decyzje podejmie sąd. Sprawa jest przeciwko miastu, a jaki będzie jej finał – trudno to ocenić. Na pewno trzeba było rozwiązywać problem zaraz po tym jak się pojawił, po tylu latach jest to dużo trudniejsze. My nie odpowiadamy za dozór nad tymi ruchomościami – mówi Jakubowski. Podkreśla też, że sytuacja jest trudna, ponieważ mieszkań socjalnych wciąż brakuje, a jedno z nich jest wyłączone z użytku. Od pięciu lat mógłby w nim ktoś mieszkać.
Nie ulega wątpliwości, że pomimo upływu czasu sprawa wciąż jest skomplikowana, a jej końca nie widać. Miasto nie czuje się winne zaistniałej sytuacji. Czy faktycznie były błędy przy postępowaniu egzekucyjnym? A może winni są pracownicy PGK, którzy zamknęli dobytek Wocialów na klucz? Gdyby ta wersja okazała się prawdziwa, jak często w podobnych przypadkach, za zaniedbania zapłacimy my – podatnicy.
Numer: 2011 21 Autor: Anna Sadowska
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ