Karetki pogotowia, radiowozy, pirotechnicy, wozy straży pożarnej, teren ogrodzony taśmą. Sceny niczym z filmu akcji rozegrały się w poniedziałkowe przedpołudnie przed mińskim sądem. Na szczęście alarm bombowy, jaki ogłoszono, okazał się fałszywy. Wszyscy odetchnęli z ulgą
Bomba w sądzie

Przed godziną 10 do sądu w Mińsku Mazowieckim zadzwoniła nieznana osoba (z naszych ustaleń wynika iż był to mężczyzna) i poinformował, że w budynku znajduje się bomba. Pracownicy sądu natychmiast zaalarmowali policję, a ta z kolei wszystkie służby. Błyskawicznie na ulicy Okrzei pojawili się: straż pożarna, pogotowie gazowe, pogotowie energetyczne i ratownicy medyczni. Do akcji włączyli się policjanci z różnych pionów, nawet dzielnicowi i drogówka, którzy zabezpieczali teren przed dostępem osób postronnych.
- Kilka policyjnych radiowozów, dzielnicowi, drogówka, kryminalni i funkcjonariusze z Nieetatowej Grupy Rozpoznania Minersko-Pirotechnicznego, wzięło udział w akcji pod gmachem Sądu Rejonowego w Mińsku– wymienia Daniel Niezdropa, rzecznik Komendy Powiatowej w Mińsku Mazowieckim Maz.
Dodaje również, że wszyscy bardzo szybko zostali postawieni w stan pełnej gotowości.
Widok wszystkich służb w jednym miejscu przeraził mieszkańców, którzy snuli przypuszczenia, zastanawiali się nad powodem ewakuacji i odgrodzenia budynku sądu. – Ja jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Nie można było nawet bliżej podejść. Taśmy jak na filmach kryminalnych odgradzały wszystko, a policjanci przeganiali ludzi – opowiada Mariola Wiącek, która po godzinie 10 szła ulicą Kościuszki. - Myśleliśmy, że terroryści albo jakiś groźny mafiozo jest w sądzie. To było okropne wrażenie. Nawet spóźniłam się na pociąg, bo bałam się wyjechać do pracy, zostawić w Mińsku Mazowieckim dzieci, nie wiedząc co się dzieje.
Sytuacja wyjaśniła się po niemal dwóch godzinach. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że ani w budynku, ani w jego okolicy nie ma żadnego ładunku, a ten poważny sygnał, który postawił na nogi wszystkie służby i wielu mieszkańców, okazał się głupim dowcipem. Policja przestrzega jednak, że to nie koniec sprawy. Teraz trwa namierzanie dowcipnisia, który zadzwonił do sądu. Sprawcy fałszywego alarmu bombowego grozi wysoka grzywna, a nawet 30 dni aresztu i pokrycie kosztów akcji. – Prowadzimy identyfikację. Jeśli uda się nam ustalić sprawcę, a dokładamy starań, by tak właśnie się stało, będziemy brać pod uwagę bilans kosztów całej akcji – tłumaczy Daniel Niezdropa.
Niestety, wielokrotnie namierzenie dzwoniących osób nie jest jednak możliwe z przyczyn technicznych. Są one na tyle sprytne, że doskonale wiedzą skąd i jak zadzwonić, by nie udało się ich zidentyfikować. Wypada mieć nadzieję, że w tym przypadku tak jednak nie będzie, a dowcipniś odpowie za wykroczenie.
Numer: 2011 17 Autor: Anna Sadowska
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ