Żona, córka, spokojny dom, praca, w której się spełniał, wizja na lepsze jutro, mnóstwo planów na przyszłość. Cały świat runął 22 marca 2007 roku. Cudem uniknął śmierci. Niestety, los okazał się okrutny. Dziś jest przykuty do łóżka, wymaga opieki. Jego stan lekarze określają jako wegetatywny
To zdrowy chłop jest…

Marzeniem Michała była praca w policji. Po szkole w Legionowie zaczął służbę w mińskiej komendzie, został dzielnicowym w Sulejówku. Wcześniej poznał Anię. To była wielka miłość, więc ślub, a po jakimś czasie upragniona córeczka…
W to marcowe popołudnie wracał z pracy do domu, a z niego mieli pojechać do kościoła, gdzie miała odbyć się msza za zmarłego ojca. Nie dojechał. Jego samochód zderzył się z ciężarówką.
Jeszcze tego samego dnia był operowany w szpitalu na Szaserów. Usunięto mu śledzionę – to było jedno z pierwszych obrażeń wykrytych przez lekarzy. Dzień później rodziną wstrząsnęła kolejna informacja „stłuczenie pnia mózgu”. Aparatura podtrzymywała go przy życiu. Bez niej nie miał szans przeżycia kolejnych godzin. – Nie wierzyliśmy w to, że Michał umrze – opowiada pani Marianna, matka 35-latka. – Byliśmy przy nim jak tylko było to możliwe – dodaje ocierając łzy. Rozmawiali z nim, prosili, by dał jakiś znak. Wysłuchał. – To był dzień urodzin mojego synka – wspomina Monika, siostra mężczyzny. – Michał zaczął samodzielnie oddychać, choć wcześniej nikt nie wierzył, że taka chwila nadejdzie. Kilkanaście dni później otworzył oczy…
Po sześciu miesiącach pobytu w szpitalach Michał wrócił do domu. – Stan wegetatywny. Stłuczenie mózgu i pnia mózgu. Uraz wielonarządowy. Porażenie czterokończynowe (…) – wypis ze szpitala przeraża, jednak to, jak dzisiaj wygląda 35-latek napawa nadzieją. Wysiłki całej rodziny nie idą na marne.
– Pierwsze miesiące były straszne. Syn miał silną spastykę. Miał straszne odleżyny. W nocy trzeba było kilka razy go przekręcać – wspomina pani Marianna, która do dziś dnia śpi na wersalce obok łóżka syna. Tak szybko jak było to możliwe rodzina zadbała o rehabilitacje, konsultacje ze specjalistami, wszyscy robią, co tylko mogą by choć odrobinę pomóc mu w bardzo powolnym procesie powrotu do normalnego życia. Stan Michała jest wegetatywny, a to oznacza, iż wymaga całodobowej opieki. – Jak wstaje do pracy to szykuję bratu śniadanie – tłumaczy Monika z troską spoglądając na brata. Dzięki dobrze skomponowanej diecie, witaminom, regularnym posiłkom, choć jest to odżywianie pozajelitowe, mężczyzna wygląda dobrze. Nie ma żadnych odleżyn, matka zadbała nawet o to, by wyleczono mu zęby, nie przechodzi żadnych infekcji. – To zdrowy chłop – śmieje się pani Marianna głaszcząc Michała po głowie.
I tak każdy dzień zaczyna się od godziny 6. Później leki, codzienna kosmetyka, dwa razy rehabilitacja. Wysiłki całej rodziny dają efekty. Pomimo porażenia kończyn, Michał reaguje na bodźce. Kiedy siostra łaskocze go w stopy, ten broni się przesuwając nogi. Zaciśnięte w pięści ręce, chwilami prostują się, a palce powoli unoszą do góry. Rozbiegane oczy zatrzymują się, kiedy ktoś nachyla się nad nim i mówi. Żona jest przekonana, że mąż słyszy to, co dzieje się obok. Jakby na potwierdzenie tego mężczyzna próbuje wydobyć z siebie jakieś dźwięki. Wielkie poruszenie wywołuje w nim moment, w którym rozmawiają o wypadku. Niestety, dziś jeszcze nie może wydobyć z siebie ani słowa, wszyscy żyją nadzieją, iż kiedyś sam przedstawi swoją wersję tego, co stało się w marcowe popołudnie koło Sulejówka.
Niestety, sama nadzieja nie wystarczy. Wszystko wymaga ogromnego wysiłku, ale i pieniędzy, a tych ciągle brakuje. Dlatego zwracamy się do wszystkich, którzy chcieliby pomóc o przekazanie 1 proc. podatku na konto fundacji: Dolnośląska Fundacja Rozwoju Zdrowia, KRS 0000050135 z dopiskiem – Dudzień.
Numer: 2011 11 Autor: Anna Sadowska
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ