Powiat weterynaryjny

W grudniu ubiegłego roku minister rolnictwa Marek Sawicki zapowiedział obniżenie stawek za badanie zwierząt przed ubojem i wystawianie świadectw. Od stycznia rolnicy mieli płacić mniej, a to powodowało, że zarobki lekarzy weterynarii znacznie by stopniały. Tak rozpoczął się wielki protest, który wywołał obawy o to, że w sklepach zabraknie mięsa. Czy mamy się o co bać?

Mięsne obsesje

Powiat weterynaryjny / Mięsne obsesje

Zwierzę zanim trafi do rzeźni musi zostać dokładnie zbadane. Powinni zajmować się tym powiatowi inspektorzy weterynarii, ale ponieważ nie są w stanie wypełniać wszystkich obowiązków narzuconych przez prawo, podpisywali umowy z lekarzami weterynarii wolnej praktyki. To oni badali mięso i wstawiali świadectwa. Za wizytę w gospodarstwie rolnym dostawali 45,5 złotych. Styczniowa obniżka spowodowała, że kwota ta stopniała do zaledwie 15 złotych. To wywołało ogromne niezadowolenie lekarzy weterynarii i reakcje ze strony Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Ogłoszono protest – lekarze przestali podpisywać umowy.
W powiecie mińskim są 3 rzeźnie – w Stanisławowie, Chobocie i Dobrem. Kontrolę nad nimi sprawuje Powiatowy Inspektorat Weterynarii, którym od dwóch lat kieruje lek. wet. Cezary Bogusz. Jak zapewnia, protest nie spowodował sytuacji kryzysowej i wszystkie rzeźnie pracowały normalnie.
– Jako powiatowy inspektor weterynarii wyznaczam grupę lekarzy, z którymi chcę podpisać umowy na pobieranie próbek, monitoring zakaźny i wystawianie świadectw. W wyniku protestu 7 osób mi odmówiło, a 6 się zgodziło – mówi lek. wet. Bogusz i dodaje, że z badaniem mięsa były mniejsze problemy, bo podpisania umowy odmówił tylko jeden na jedenastu lekarzy.
W czwartek 20 stycznia KIL-W zawiesiła protest. Lekarze wrócili do podpisywania umów, ale tylko do końca lutego. A co dalej? Jeżeli nie nastąpią żadne zmiany w ustawie i rada KIL-W odwiesi protest, miński inspektorat może sobie ze wszystkim nie poradzić. Pracuje w nim około 20 osób, z czego 9 to lekarze weterynarii. Jednak tylko trójka z nich posiada potwierdzoną certyfikatami zdolność badania mięsa. Tymczasem w powiatowych rzeźniach potrzebnych jest ośmiu specjalistów – 4 w Stanisławowie, 3 w Chobocie i 1 w Dobrem.
– Nie dopuszczam możliwości, że ten protest może się przedłużyć. To czy lekarz podpisze umowę czy nie to zawsze jest jego wewnętrzna decyzja. Nie wpływam na nią, nie doradzam i, broń Boże, nie straszę - mówi Bogusz i dodaje, że dla większości lekarzy w powiecie badanie mięsa to jedyne źródło utrzymania, więc są duże szanse na to, że od tego nie odejdą.
Kontrola w rzeźniach zawsze wygląda tak samo. Najpierw lekarz sprawdza warunki w jakich transportowano zwierzęta, a potem towarzyszącą im dokumentacje. Po tym wstępie rozpoczyna się cały cykl różnych badań przed- i poubojowych. Lekarz sprawdza, czy zwierzęta są zdrowe i czy nie są poranione albo nie mają złamanych kończyn. Jeśli któreś zwierzę na takie złamanie cierpi, to idzie do uboju jako pierwsze. Pobrane od świń próbki lekarz bada pod kątem obecności włośnia, natomiast próbki bydlęce wysyłane są do Zakładu Higieny Weterynaryjnej w Warszawie, gdzie sprawdzane jest, czy zwierzę nie chorowało na BSE. Jeśli badanie w stu sztukach niczego niepokojącego nie wykaże, mięso zostaje ostemplowane i trafia do chłodni.
A co z mięsem na targowisku? PIW sprawuje kontrolę nad zarejestrowanymi u nich budkami, a resztę kontroluje Państwowa Inspekcja Sanitarna. Mięso, które się tam znajduje pochodzi bezpośrednio z zakładów, jest oznakowane i ma handlowy dokument identyfikacyjny (HDI). Zdarzają się jednak próby sprzedaży produktów pochodzących z nielegalnego źródła. Takim są własne gospodarstwa rolne, które mogą produkować żywność wyłącznie na swój użytek. PIW z przykrością jednak zauważa, że zaledwie 1/3 rolników jest świadoma tego co robi i zna swoje prawa i obowiązki. W zeszły roku na terenie powiatu wystawiono około 35 tysięcy kar za różne rzeczy – od oddawania do mleczarni zlewanego od sąsiadów mleka po niezgłaszanie padłego zwierzęcia.
Mięso w Polsce kontrolowane jest również przez unijnych inspektorów z Food and Veterinary Office, czyli biura ds. żywności i weterynarii. W zeszłym roku taką kontrolę przeszła rzeźnia w Stanisławowie i, jak zauważa Bogusz, inspektorzy nie mieli uwag. Skontrolowali również wybrane gospodarstwo, gdzie zostali bardzo pozytywnie zaskoczeni sumiennością gospodarzy, którzy założyli każdej krowie kartotekę ze zdjęciem.
Przy okazji rozmowy Bogusz odwołuje się do artykułu „Co zagryzło sarnę?” z numeru 4 tygodnika „Cs?”. Tłumaczy, że zwierzę równie dobrze mogło paść śmiercią naturalną bądź zostać potrącone przez samochód, a dopiero później rozszarpane przez inne zwierzęta. Mogły to być bezpańskie psy, z których odławianiem niektóre gminy ciągle mają problem. Upomina jednocześnie, by takie zdarzenia zgłaszać do PIW-u, a padłego zwierzęcia w żadnym wypadku nie dotykać.

Numer: 2011 06   Autor: Justyna Kowalczyk





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *