Zima polowań

Tylko jeden przypadek zatrzymania kłusownika odnotowała mińska policja w ciągu ostatniego pół roku. Czy to oznacza, że na terenie powiatu nie ma nielegalnych myśliwych? Nie. Jest ich przynajmniej kilku. Doskonale wiedzą, co i jak należy zrobić, by uniknąć kontaktu ze stróżami prawa

Krwawa tradycja

Zima polowań / Krwawa  tradycja

Murowany domek, podwórko, dookoła stary płot. Obrazek jak wiele innych na jednej z podmińskich wsi. W progu wita nas uśmiechnięta staruszka zapraszając do środka. Wywołuje z pokoju 56-letniego mężczyznę. W jego rodzinie polowali wszyscy. Już w wieku kilku lat ojciec zabierał go na pierwsze wyprawy do lasu.
 – Miałem chyba dziewięć lat jak pierwszy raz poszedłem do lasu. Byłem bardzo dumny z tego, że mogłem towarzyszyć ojcu. Pamiętam ten dzień do dziś, bo takiej adrenaliny chyba nigdy więcej nie czułem – opowiada Janusz. Dodaje też, że ta „traperska” wyprawa zakończyła się wielkim płaczem. Swoim zachowaniem spłoszył stado saren, a to bardzo nie spodobało się ojcu.
– Jasiek był bardzo głośnym dzieckiem, trzeba było go nie raz spokoju uczyć – mówi matka mężczyzny, grożąc synowi palcem. 92-letnia Henryka wie o zajęciu syna, nie widzi jednak nic złego w jego leśnych wycieczkach.
– Przecież od zawsze wszyscy polowali na zwierzynę, nawet mój dziadek i pradziadek. A teraz to chcą pieniędzy, żeby normalnie polować – mówi kobieta. Wtóruje jej syn dodając, że zapisanie się do koła myśliwskiego kosztuje fortunę. Nie przekonują go argumenty o możliwości legalnego posiadania broni. Od zawsze w jego rodzinie był pięciostrzałowy Browning kaliber 12. Janusz nie chce zdradzić, gdzie przechowuje swoją „zabawkę”.
Ze zdziwieniem patrzy na mnie słysząc pytanie o moralność.
– O to zapytaj prawdziwych kłusowników, czyli myśliwych, a nie czepiasz się mnie. Myślisz, że skąd mam naboje? Chyba nie ze sklepu. Mam kilku dobrych kumpli. Wystawiam ich w dobre miejsce, a w zamian czasem pomagają mi uzupełnić braki. Dzięki nim mam też możliwość przebadać mięso z dzika, bo idiotą nie jestem, żeby zjadać nie sprawdzone, może być zarażone włosiennicą. Bada się tylko dzika, bo on żre wszystko, z resztą zwierzyny nie ma takiego kłopotu – twierdzi Janusz i podkreśla, że nic nie może równać się z dobrze przyrządzoną dziczyzną, bo wieprzowinę czuć chlewem, a dziczyznę wiatrem.
W jego domu nie widać poroży ani skór, pozbywa się wszystkiego. Kiedyś wyprawiał skóry, bo zarobek na nich był dobry. Teraz to się w ogóle nie opłaca, przy tym może być ryzykowne. Na honorowym miejscu w pokoju wisi jednak pokaźne trofeum – rogi jelenia.
– Nie jelenia, a kozła – prostuje Janusz. – Jeleń to prawdziwy okaz, mam na swoim koncie tylko dwa. Nie zabijam dla poroża tak jak robią to myśliwi. Dlatego właśnie między innymi pytanie o moralność powinno być skierowane do nich. Ja zabijam zwierzynę szybko. Dlatego właśnie nie uważam się za kłusownika, zdecydowanie bardziej podoba mi się słowo „traper” – uśmiecha się mężczyzna i dodaje, że on sam działa humanitarnie. Poza tym na pewno częściej niż wielu myśliwych dokarmia zwierzęta. Tłumaczy, że dla niego polowania to nie zabawa, a sposób na zdobycie pożywienia.
Wyprawy potrafią być niebezpieczne. Janusz miał okazję przekonać się o tym niespełna rok temu. Jednemu z sąsiadów dziki zryły pół hektara kukurydzy. Panowie postanowili zatem zaprowadzić porządek.
– Poszliśmy we trzech zanim zapadł zmrok do zagajnika, gdzie żerowały dziki. Każdy z nas poszedł w inną stronę. W pewnej chwili usłyszałem odgłos strzału, a sekundę później zobaczyłem lochę pędzącą wprost na mnie. Nie zatrzymał jej nawet strzał z breneki, chociaż był celny. Do dziś nie wiem jakim sposobem wdrapałem się na pobliskie drzewo. Jednak w szoku naprawdę robi się dziwne rzeczy. Siedziałem na tym dębaku i klepałem zdrowaśki, bo na dole była masakra. Rozwścieczona locha skupiła się na moim wiernym towarzyszu – Reksiu. Pies tylko zaskowyczał przeraźliwie i padł. Strzeliłem jeszcze raz, tym razem poskutkowało – opowiada Janusz nie kryjąc zdenerwowania. Na wspomnienie Reksia ociera łezkę w kąciku oka. Czego nauczyła go ta przygoda? Jeszcze większej ostrożności. Nigdy nie podchodzi zwierzyny z wiatrem. To jedna z podstawowych zasad. Pomimo tego jednak, ryzyko zawsze będzie. Tu wrogiem może okazać się zarówno zwierz jak i człowiek. Żadnemu nie można dać się złapać.
PS. Imiona bohaterów z wiadomych względów zostały zmienione.

Numer: 2011 03   Autor: Anna Sadowska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *