Nasze jubileusze

„Co słychać?” jest tygodnikiem, który gości w wielu domach i jego mieszkańcom zapewnia rzetelne informacje, kształtuje ich opinie i wyjaśnia im zawiłości lokalnej polityki. Właśnie skończyło 15 lat, co jest niekwestionowanym rekordem wydawniczym na mińskiej ziemi. O historii gazety, jej kulisach i planach na przyszłość rozmawiamy z redaktorem naczelnym Zbigniewem Piątkowskim

Kryształowa miłość

Nasze jubileusze / Kryształowa miłość

Wcześniej był pan redaktorem naczelnym magazynu „Dzwon”. Skąd pomysł na założenie własnej gazety?
– Zgadza się przez 5 lat należałem do ekipy wydającej magazyn „Dzwon” w jego starej wersji – społecznej, czyli niekomercyjnej. To był fantastyczny okres, chociaż wtedy to wszystko nie wydawało mi się tak piękne i klarowne. Nie do końca też apolityczne, więc postanowiłem, że stworzę coś prywatnego, niezależnego od żadnych sił. Coś, co będzie nie tylko konkurowało z „Dzwonem”, ale wygra i odciśnie piętno na mieszkańcach ziemi mińskiej.
A skąd wziął się dosyć radiowy tytuł tygodnika?
– Podczas spotkania z osobami, które pomagały mi zakładać tygodnik padały różne propozycje, a wśród nich pytanie: „Co słychać u naszego znajomego?”. Każdy tak pyta, więc może to dobra nazwa czasopisma. Tytuł może radiowy, ale chwycił i dziś „Co słychać?” jest znaną marką. Potem przyszły sentencje: zamiast pytać – przeczytaj i teraz to się czyta, a popularność tygodnika spowodowała ciekawe zachowania towarzyskie i w punktach sprzedaży prasy.
Kto tworzył z panem pierwszy zespół „Co słychać?”?
– Od początku był do dzisiaj z nami współpracujący Franciszek Zwierzyński. W pierwszym zespole znalazł się także Józef Lipiński z Bożeną Abratowską. Wnet przyszła do nas wspaniała dziennikarka Ewa Sobocińska, która nauczyła mnie sztuki edytorskiej. Była mistrzynią korekty i reportażu. Już 10 lat nie żyje, ale do dzisiaj jej fotografia stoi w moim gabinecie i pomaga mi w trudnych sytuacjach. Trudno też zapomnieć śp. Jurka Adamczaka, Darka Szymańskiego czy Rajmunda Giersza, ale oni pisali później.
Jak mińszczanie zareagowali na nowy tygodnik?
– Było trudno, ale tylko na początku. Nie miałem pieniędzy na promocję czasopisma, które musiało zdobywać rynek. Wydaliśmy na początku 1200 egzemplarzy i mieliśmy sporo zwrotów. Przełom nastąpił po Wielkanocy 1996 roku. Miałem barwne zdjęcie lokalnych kulturystów i wpadłem na pomysł, żeby zrobić barwną okładkę. Ten numer sprzedał się w całości. Doszedłem do wniosku, że ludzie lubią kolory i od tego czasu nakład zaczął się sukcesywnie zwiększać i barwić. Pełny kolor osiągnęliśmy już w 2000 roku, ale to nie było takie proste.
Z czym były więc trudności?
– Mińsk Mazowiecki miał wtedy na rynku kilka znanych tytułów. Powstawały również prasowe efemerydy, były najazdy medialne z Otwocka i Wołomina, więc nie mieliśmy łatwego zadania. Na szczęście czytelnicy i reklamodawcy dość wcześnie docenili nasza jakość merytoryczną i edytorską.
Publikowanie własnych tekstów to przekazywanie ludziom swojej opinii i myśli. Czy miał pan jakąś przykrą sytuację jako dziennikarz?
– Dziennikarz nie może się bać prawdy. Ja zawsze lubiłem wyzwania, a przez jedno z nich znalazłem się w Sądzie Najwyższym, gdzie wygrałem sprawę. Było kilka incydentów z ludźmi, którzy zakładając własne gazety, chcieli zniszczyć mój tygodnik. Nikomu się nie udało, a żadna z tych spraw nie zmieniła raz obranego kursu wydawniczego.
Czy tutaj także pojawiły się momenty stresujące?
– W 2000 roku przez długi czas szukałem dobrej drukarni na pełny kolor. Niestety, w jednej musiałem budzić pijanych pracowników, w drugiej wszystko było rozmazane i na złym papierze. To był największy stres w moim wydawniczym życiu, kiedy pierwszy raz w historii tygodnik nie ukazał się w czwartek. W następnym tygodniu „Cs” wyszło w podwójnym wydaniu, a sprawcą mego spokoju na 6 lat była drukarnia Stanisława Roszkowskiego spod Halinowa.
Mamy jubileusz, więc wspomnijmy też najmilsze chwile w wydawaniu tygodnika...
– Na pewno cieszyło zwycięstwo w konkursie ekologicznym organizowanym przez Ministerstwo Ochrony Środowiska. Otrzymaliśmy również dyplom rzetelnego tygodnika od Nowego Spojrzenia, organizacji stricte prawicowej. I oczywiście te wszystkie odznaczenia, które otrzymałem od związku emerytów i inwalidów, kombatantów, straży pożarnej. Także ostatni medal Pro Masovia, od marszałka Struzika za wybitne zasługi oraz całokształt działalności na rzecz województwa mazowieckiego. I choć jest tam moje nazwisko, traktuję to jak nagrodę dla „Co słychać?”, bo dzięki niemu pomogę pewne idee promować. Jeśli natomiast chodzi o sprawy wydawnicze, to zawsze cieszyły mnie zmiany w wyglądzie tygodnika, które doprowadziły do obecnej szaty graficznej.
Jakie są plany na przyszłość?
– Plany tygodnika to plany Agencji Wydawniczej Pro-Min, której jestem właścicielem i związanej z nimi fundacji Mivena, której prezesuję. Marzy mi się wkładka typowo kulturalna, w której wszyscy lokalni twórcy mogliby publikować swoje dzieła. A jeszcze lepiej, by towarzyszyła im płyta z nagranymi piosenkami, poezją czy filmami. Czas także w Mińsku Mazowieckim i powiecie na prawdziwe radio oraz telewizję, bo mamy na razie tylko ich namiastki. Chciałbym więc stworzyć centrum medialne, które będzie nie tylko informować i oświecać społeczeństwo, ale i promować lokalnych twórców. Aby tak się stało, potrzebni są zakochani w idei profesjonaliści. Ja taki jestem od zawsze i chyba już się nie zmienię.
Z okazji kryształowego jubileuszu życzę panu zdrowia, a tygodnikowi jeszcze więcej jego miłośników.
– Dziękuję wszystkim, którzy nam zaufali przez 15 lat i trwają z nami prawie 700 wydawniczych tygodni.

Numer: 2010 52   Autor: Rozmawiała Justyna Kowalczyk





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *