Niedzielę 18 września zapamiętam do końca życia, jak nie zapomina się dnia ślubu, urodzin dzieci czy pierwszej nocy z ukochaną kobietą. Tym bardziej, że ten pierwszy raz – wbrew stereotypom – był udany. Tak, pierwszy Festiwal Chleba zorganizowany z okazji 10-lecia naszego tygodnika był sukcesem redakcji, a dla mnie osobiście szczęściem prawie nie do opisania
Był festiwal, będzie poseł?
A jednak radość można przelać na papier. To trudniejsze od opisywania nieszczęść, na które zazwyczaj patrzymy z boku lub po przeżyciu katharsis, która czyści naszą duszę z brudów i tragedii pechowców. Byłem przez 10 godzin w oku cyklonu, ale udało mi się przeżyć tę rewię chleba i ludowości, Cały czas pamiętałem o ideach festiwalu – miłości do ziemi rodzącej chleb, ludzi jej oddanych i chwalących pieśnią wszelakie cuda natury.
Idee ideami, a życie – życiem. Ono potrafi spłatać niejednego figla. Ale to nie tylko ślepy los jest temu winien, a przeważnie konkretni ludzie. W czasie festiwalu takich figlarzy nie brakowało. Pierwszym był Sławomir Kuligowski, który nakazał akustykowi wyciszyć mikrofony, gdy pod pomnikiem Szarych Szeregów nastąpi apel poległych. Po pierwsze nikt ze mną tej ciszy nie uzgadniał, a po drugie uroczystość kombatantów miała się odbyć 17 września – w sobotę. Podobno (bo trudno to udowodnić) Kuligowski pomylił daty i urządził nam hecę z prądem mimo faktu, że moc pałacowych głośników sięgała tylko lustra wody, więc w żaden sposób nie zakłócilibyśmy kombatanckiej ceremonii.
Inni figlarze to kandydaci na posłów, którzy chcieli sobie urządzić bezpłatną reklamę wyborczą. Dzięki profesjonalnej ochronie Ikara (brawo, panowie) i naszym wywiadowcom nie doszło do skażenia terenu obcymi ulotkami.
W ogóle wszyscy nasi goście, sponsorzy i pomocnicy byli nadzwyczajni. Mimo pędzącego czasu, nie poddaliśmy się stresowi, a radosnej zabawie. Dziękuję wam za wszystko, a szczególnie za zrozumienie i serca. Za rok będzie jeszcze lepiej i ciekawiej, a na pewno zapewnimy więcej czasu na zabawę, koncerty i festiwalowe rozmowy, by się lepiej poznać.
Skończył się festiwal chleba, a zaczęła ostatnia faza walki o fotele w parlamencie. W „Przepisie na posła” (str. 9) namawiam do wyborczego spaceru i głosowania na naszego kandydata. Zapomnijmy o garwolińskich piłkach i uroczych prządkach, pomińmy siedleckie ambrozje i brody, węgrowskie filipki czy wyszkowskie garby, choćby były przedniej próby. Nam trzeba posła, jak kani dżdżu, jak sójce dalekich mórz, jak wędrowcowi wody.
Przesada? Pewnie tak myślą ci, którym nigdy nie chciało się być obywatelami. Czują żal do wszystkich, że im się nie udało. Nie bądźmy psami ogrodnika, pozwólmy wypłynąć najlepszym. A jeśli nawet takimi nie są, to przecież zawsze możemy ich rozliczyć, mówiąc szczerze, żeśmy na nich głosowali. Żaden poseł nie będzie za nas pracował, wychowywał dzieci i prasował koszul, ale swego raźniej prosić o pomoc. Bo swój to swój, nawet jeśli się z nim różnimy poglądami na życie społeczne i gospodarcze.
We wtorek, tuż przed oddaniem „Cs” do druku nasza praktykantka przeprowadziła wyborczy sondaż na ulicach Mińska. Ponad połowa przechodniów nie chciała słyszeć o głosowaniu, ale z tych, którzy zgodzili się na prawybory, większość wybierała naszych kandydatów z PO, PiS, PSL i SLD. Niech to będzie dobrą wróżbą na wyborczą niedzielę.
To jak, mogę liczyć na czytelników Co słychać? Jesteśmy już ze sobą 10 lat i pierwszy raz tak gorąco Państwa proszę. Nie dla siebie, dla mińskiej ziemi, dla nas wszystkich. Wygrajmy razem.
Numer: 2005 39 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ