Czego to ludzie nie wymyślą, by zabić nudę lub zaimponować szarej ulicy. Do Mińska Mazowieckiego dotarł już le-parkour, nowy sposób chodzenia po mieście. Chodzenia to za mało, bo czterej młodzi mińszczanie skaczą, gdzie tylko mogą i przez co się da
Miejskie tarzany
Le-parkour wymyślił Dawid Belle, który jako młody chłopiec uprawiał gimnastykę. Szybko mu się znudziły salta i poręcze w sali gimnastycznej, więc - jak legendarny Tarzan - biegał po lasach, nie omijając, a pokonując napotkane przeszkody. W Paryżu, gdzie przeprowadziła się jego rodzina, nie było drzew, więc wspinał się na domy, a za krzaki i strumienie służyły mu murki, schody i wszystko, co spotkał podczas swego skaczącego joggingu. Szybko znalazł naśladowców nie tylko we Francji.
Przed pół roku Robert Dąbrowski, Łukasz Więckus, Artur Grzęda i Marcin Sadoch postanowili pójść w ślady Dawida Belle. Pierwsi trzej przystąpili do treningu, a Marcin wziął się za stronę internetową. Wszyscy mieszkają w domach jednorodzinnych przy ul. Licealnej, więc z początku trenowali na własnych podwórkach, by nie wzbudzać sensacji. Nie chodzi o to, że ktoś by się pukał w czoło, widząc ich w małpich akcjach, ale przede wszystkim z uwagi na bezpieczeństwo. Musieli się nauczyć pewnych sztuczek z dala od potencjalnych kibiców. Najtrudniej było z saltem w przód i oceną trudności przeszkody. Bo parkour to połączenie wspinaczki, gimnastyki z lekkoatletyką (skok w dal, wzwyż), ale w wydaniu ekstremalnym, bez żadnych zabezpieczeń. Wystarczy luźny strój (niekoniecznie sportowy), ale buty muszą być profesjonalne, tzn. wygodne z antypoślizgową podeszwą.
- My rzeczywiście trochę inaczej chodzimy po mieście, ale dla nas to jest normalne, jak dla innych zwykły spacer. My tylko wybieramy inną drogę – mówią chłopcy, parkourowcy. Inną, czyli trudniejszą. Taką, która przynosi dreszczyk emocji, wyzwanie dla ciała i ducha.
- Zamiast iść do pubu, wolimy pokonywać przeszkody – tłumaczy 17-letni Robert. Łukasz i Artur są w jego wieku i też jak Robert chodzą do liceum przy ul. 1 PLM, kiedyś Chemika – dziś popularnej Maryśki.
Mimo satysfakcji i – jak mówią – dobrej adrenaliny, parkour może też przynieść kontuzje, a nawet utratę zdrowia lub życia. Zdają sobie z tego sprawę, więc odwagę łączą z rozsądkiem. Wiedzą po prostu, na co ich stać. Nie wykonują więc salt na betonie i nie skaczą z muru o karkołomnej wysokości. Doznali już kontuzji, ale na szczęście niegroźnych, bez złamań kości. Może dlatego, że wcześniej Robert jeździł na deskorolce, Łukasz na górskim rowerze, a Artur szalał na nartach. Są więc odważni, sprytni i przede wszystkim rozsądni. Wiedzą o tym rodzice
i nawet ich chwalą za pomysł na nudę. Fakt, trochę niebezpieczny, ale zawsze lepszy od popisów na dyskotekach czy brania używek.
Ajak reagują przechodnie, widząc trzech chłopców skaczących przez uliczne przeszkody lub wiszących między filarami?
- Gdy ktoś zapyta, staramy się wytłumaczyć, że to taki sport, zabawa, a nawet sztuka chodzenia po mieście – opowiada Łukasz. - I przeważnie starsi ludzie to rozumieją. Gorzej jest z niektórymi naszymi rówieśnikami – dodaje Artur.
Może im zazdroszczą sprawności, a może uważają, że to dziecinada – nie wiadomo. Oni jednak wcale się nie przejmują docinkami, robiąc swoje. Jeszcze żaden policjant nie zwrócił uwagi na ich dziwne zachowanie, ale nie zamierzają ukrywać swego hobby. Wiedzą, że nie łamią prawa i... barierek, przez które przeskakują. To fakt, przydałby się w Mińsku Mazowieckim profesjonalny parkour do treningu, a nawet zawodów. Jeszcze nikt ich nie organizuje, ale to tylko kwestia czasu. Podobnie, jak rozwój parkouru. Już powstają kolejne grupy miejskich Tarzanów, a tworzą je coraz młodsi chłopcy, nawet 12-letni. Zobaczyli swoich starszych kolegów nie tylko na ulicy, ale też w internecie na www.undergravity.xn.pl. Bo Under Gravity to nazwa teamu mińskich parkourowców – tarzanów XXI wieku.
Numer: 2005 39 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ