Mińsk Mazowiecki komunalny

Nieraz pisaliśmy o eksmisjach czy tragicznych warunkach mieszkaniowych mińszczan. Ta historia ma swój początek jak wiele innych, jej finał jednak odbędzie się przed sądem. Zofia i Bogdan Wocialowie pozwali do sądu miński urząd miasta. Walczą o odszkodowanie w wysokości 30 tys. zł. Na tyle wycenili swój majątek, do którego nie mieli dostępu przez ponad rok

Sądowy epilog eksmisji

Mińsk Mazowiecki komunalny / Sądowy epilog eksmisji

We wrześniu 2008 roku do mieszkania Wocialów zapukał komornik. Jego działania były efektem postępowania egzekucyjnego w sprawie zadłużenia, zaległości w opłatach czynszowych. Pomimo protestów, a nawet próby samobójczej Bogdana Wociala, z lokalu przy ul. Mireckiego wywieziono rzeczy lokatorów.
– To był najgorszy dzień w moim życiu – wspomina pan Bogdan. – Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Dla mnie w tym momencie życie się skończyło. Dlatego chciałem skoczyć z dachu – dodaje.
Wezwany na miejsce lekarz podał mu zastrzyk uspokajający. To zajście nie wstrzymało jednak procedur. W szybkim czasie 6-osobowa rodzina została wyprowadzona z mieszkania. – Wiedziałem, że pójdziemy do mieszkania socjalnego, ale tam gdzie nas przetransportowano, nawet zwierzęta nie mogłyby godnie żyć – opowiada Wocial żywo gestykulując. Mówi, że bez słowa ich rzeczy wpakowano do rozsypującego się baraku; to miało być ich nowe mieszkanie. Z przerażeniem patrzyli na szczura, który spacerował koło budynku. Wiedzieli, że obiekt nie nadaje się do zamieszkania. – Zanim dowiedzieliśmy się, który to barak poprosiliśmy nadzór budowlany o ekspertyzę wszystkich wolnych budynków. Ten był w najgorszym stanie, a warunki tragiczne – tłumaczy pan Bogdan. Właśnie dlatego nie przyjęli kluczy do nowego lokum, bo byłoby to równoznaczne z akceptacją tego stanu.
Przedstawiciele PGK zamknęli lokal na klucz, a w nim wszystkie rzeczy należące do rodziny. Ich dorobek życia od pralki, lodówki i telewizora po ubrania i pamiątki, a nawet dokumenty zostały w środku. – Nie mieliśmy ze sobą niczego, nawet ubrań na zmianę – stwierdza rozżalona pani Zofia. – Spaliśmy u znajomych, bo staliśmy się bezdomnymi, w dodatku kompletnie bez niczego.
Wocialowie tułali się po znajomych. Poza dachem nad głową odebrano im wszystko to, na co pracowali całe życie. Nie mogli załatwić niczego w żadnym z urzędów z powodu braku meldunku i dowodów osobistych.
Urząd miasta nie reagował na prośby. Rzeczy były wciąż zamknięte w zrujnowanym baraku. W końcu wnieśli sprawę do sądu. Ten rozpatrzył wniosek, powołał swojego specjalistę, który miał ocenić stan budynku. Inspektor nadzoru budowlanego podtrzymał decyzję swojego poprzednika. Sąd nakazał miastu przywrócenie rodziny do mieszkania przy ul. Mireckiego. Niestety, było to niemożliwe do wykonania, ponieważ lokal był już zajęty przez nowych lokatorów.
W końcu zaproponowano im budynek przy ul. Wróblewskiego. Co ciekawe, w międzyczasie w dokumentach „zawieruszyły się” dwie osoby. Decyzje wystawiono jedynie na cztery.
– Nie chcieliśmy przyjąć tego domu, bo nie ma tam nawet światła. Nie stać nas na taki gruntowny remont – mówi Wocial.
Po ponad roku od eksmisji rodzina była zmuszona jednak pozornie przyjąć proponowane mieszkanie. Dzięki temu zdobyli meldunek i – najbardziej potrzebne – dowody osobiste. Faktyczne zamieszkanie okazało się niemożliwe z powodu pogarszającego się stanu zdrowia mężczyzny. Dopiero również wtedy mieli możliwość dostania się do swoich rzeczy. Odmówili.
– W międzyczasie w baraku było kilka włamań, nasz dobytek przestał ponad rok w rozsypującym się baraku bez żadnego zabezpieczenia, w jakim stanie to wszystko dzisiaj jest – pyta rozżalona pani Zofia, dodaje też, że przeżyli tylko dzięki znajomym, bo to właśnie oni zadbali o jakiekolwiek ubrania i najbardziej potrzebne rzeczy.
Od ponad roku rodzina Wocialów mieszka w wynajętym mieszkaniu.
– Przyjaciel wynajmuje nam za symboliczne grosze. Na szczęście mamy tu to wszystko, co jest niezbędne do życia, chociażby łóżka – tłumaczy Bogdan Wocial, który dziś jest w trakcie chemioterapii, czeka go długie i kosztowne leczenie nowotworu złośliwego. Utrzymują się z emerytury pani Zofii, z której na życie po potrąceniach komornika zostaje ok. 800 zł. Nie stać ich na kupno niczego, dlatego wnieśli do sądu sprawę o wypłatę odszkodowania przez miasto.
– Gdybyśmy wcześniej mogli dostać się do swoich rzeczy… – ociera łzy pani Zofia – …dziś mielibyśmy pralkę, lodówkę, a nawet telewizor. Nie mamy nawet zdjęć z dzieciństwa naszych dzieci. Niczego, na co pracowaliśmy całe lata…
Według Wocialów kwota 30 tys. zł to minimum jakie pozwoliłoby im stanąć na nogi. Pieniądze te nie zrekompensują poniesionych strat w całości, lecz znacznie ułatwią im życie.

Numer: 2010 42   Autor: Anna Sadowska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *