Powoli, ale skutecznie zaczynamy dyskutować o wyborach samorządowych. W mediach ujawniają się pierwsi kandydaci na wójtów i burmistrzów, a badacze opinii publicznej bawią się wyborczą statystyką. Każdy na swoją skalę, ale już widać, że rewelacji frekwencyjnej nie będzie. Szczególnie tam, gdzie kandydaci są mało wyraziści, albo jeden z nich ma dużą przewagę nad rywalami. Taka sytuacja dotyczy także podmińskich gmin, ale na pewno nie stolicy powiatu
Gracze lokalni

Usłyszałem ostatnio przedni dowcip. Otóż matka prosi bardzo dorosłego już syna, by się wreszcie ożenił. – Nie mam z kim – rzecze wypasiona na emeryckim chlebie latorośl. – Jak to nie masz, a Baśka z sąsiedztwa to zła partia? Wszystko ma, co powinna mieć przyszła żona – namawia matczysko. – Mamo, ale ja wolę Józka – wyznaje szczerze synalek. – Nie pozwalam, przecież to Żyd – krzyczy rodzicielka i oburzona kończy dyskusję.
Utrwalane przez pokolenia stereotypy nie tylko śmieszą. Każą się też zastanowić, kim jesteśmy po 20 latach demokracji i wolnego rynku. Powinniśmy również pomyśleć i zrozumieć, dlaczego nas dzielą fobie małych politykierów, czemu nie potrafimy merytorycznie rozmawiać i komu możemy zaufać.
Psychologia tłumu wyzwalała i wciąż wyzwala w ludziach nieludzkie instynkty, ale dzisiaj o wiele groźniejsza jest psychoza anonimowej samotności. Wyalienowany z realnego świata poszukiwacz wirtualnych doznań jest okrutną bestią, która ustawicznie czyha na ofiary. Mamy na to liczne dowody nie tylko na mińskich forach, które niedostatecznie moderowane są zbiornikiem społecznych i personalnych fekaliów. Pozytywnym przykładem może być tylko minskmaz.com Leszka Siporskiego, gdzie wycieczki personalne są z miejsca torpedowane.
Ale do rzeczy. Otóż w mediach widzimy już pierwsze deklaracje kandydatów do fotela mińskiego burmistrza. Jeszcze nieśmiałe, ale na tyle wyraziste, że pozwalają na pierwsze oceny.
Najbardziej wychylił się Marcin Jakubowski, pisząc na jednym z for, że przynależność partyjna na szczeblu samorządowym rozbija się głównie w materii wizji miasta. Chce ją zrealizować, ale wierzy też, że w przypadku wygranej, opozycja będzie nie tylko patrzyła mu na ręce, ale i popierała dobre rozwiązania dla mieszkańców.
Tak chciałby każdy zwycięzca, ale to mało realne. Przegrany zazwyczaj wytacza najcięższe działa i trudno go powstrzymać od naciskania spustu.
Czy prawie już oficjalny kandydat mińskiego PiS-u jest do tego zdolny? Robert Ślusarczyk uchodzi za nieśmiałego, ale też konkretnego radnego. Przede wszystkim wie, o czym mówi, choć za rzadko i nie w strategicznych dla miasta sprawach. Ale się uczy, by w wyborach stanąć do honorowej konfrontacji ze swym licealnym kolegą i godnie... No właśnie – przegrać czy wbrew mniemaniu – wygrać.
Jeśli to rzeczywiście będzie prawdziwy spór na argumenty i programy, obaj mają szansę na fotel burmistrza, a zaważy niuans, którym może być na przykład... fizjonomia lub po prostu bardziej szczery uśmiech.
A populizm? Zapewne obietnica budowy mieszkań komunalnych, parkingów, amfiteatru, a nawet ochrona kina czy ściąganie milionów unijnych dotacji to ponętne punkty programu dla wielu mińszczan. Jednak wyborców interesuje coś zgoła innego – przełom mentalny. Interesuje ich burmistrz z charyzmą gotowy przełamywać fobie i stereotypy. Burmistrz nie tylko chroniący kulturę, ale kreujący kierunki jej rozwoju, człowiek potrafiący pochylić się nad biedakiem i docenić trud przedsiębiorcy. Potrzebny orator porywający tłumy i konsekwentny wykonawca uchwał rady miasta.
Czekamy na kolejne kandydatury, ale jeśli taki się nam nie objawi, to lepiej wybierzmy cyborga do liczenia pieniędzy i pilnowania porządku.
Numer: 2010 39 Autor: Wasz Redaktor
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ