Sokół tygodnia

Taneczne i śpiewacze zespoły ludowe cieszą się nadal wielką popularnością, choć chętnych do czynnego krzewienia folkloru jest coraz mniej. A szkoda, bo jest to wyraz niechęci do kultury, z której sami wyrośliśmy. Czyżbyśmy się wstydzili tego, że nasi przodkowie byli na tyle nieskomplikowani, że nie wymyślili disco polo, tanga, bluesa czy rocka? Mimo wszystko, kiedy patrzymy na zabawy dzieci, ich zachowanie wskazuje, że jednak mają w sobie genetyczną pamięć rdzennego folkloru, którego wystarczy tylko w nich nie stłumić. Spośród takich niewygaszonych ludowców rekrutują się ci, którzy tańczą, śpiewają, tworzą zespoły i organizują imprezy folklorystyczne. Na bazie muzyki ludowej różnych kultur narodził się modny nurt folkowy – i u nas pojawiły się folkowe kapele, np. No To Co, Zakopower albo Golce. Ale folklor to nie tylko muzyka i taniec – to także stroje, tradycyjne obrzędy, gwara ludowa i zwyczaje.

Niech żyje folklor

Samodziały
To tkaniny wytwarzane na krosnach ręczno-nożnych. Jeszcze po wojnie stosowane były powszechnie na wsiach. Na Mazowszu krosna tkackie określano mianem „warsztatu”. Umożliwiały one uzyskanie tkaniny w drodze przeplatania wątku i osnowy. Wytwórcami ich byli miejscowi stolarze, pracujący również narzędziami ręcznymi. Jako materiału tkackiego używano nici lnianych, a także z owczej wełny, włókien konopi, jedwabiu, a w ostatnich latach i tworzyw sztucznych. Osnowę stanowiła przędza skręconych nici biegnąca wzdłuż tkaniny, zaś wątek nici cieńsze krzyżowane z osnową przy pomocy czółenka i dobijane tzw. „płochą”. Na prześcieradła, obrusy, ręczniki i koszule tkano nićmi z czystego lnu, zaś na materiały ubraniowe - z lnu i wełny. Z wyprodukowanego samodziału robiono koszule dokupując białej tkaniny fabrycznej tylko na obróbkę kołnierzy i rękawów. Najdłużej na wsiach utrzymywało się tkanie mocnych worków na ziemniaki, mieszczące około 120 kg bulw. Ciekawością jest, że takie worki z ziemniakami z pola zwozili sami gospodarze bez pomocy żon. Tkane były również fartuchy kolorowe i zapaski dla kobiet. Obecnie spotkać można kobiety tkające wzorzyste kliny i dywany. Zyskały one obecnie miano artystek ludowych, a przecież w latach mojego dzieciństwa w rejonie Siennicy robiły to prawie wszystkie wiejskie gospodynie. (fz)

Wymieszane tradycje
Lokalni mieszkańcy wsi odchodzą od własnej tradycji. Coraz częstszym zjawiskiem jest migracja z miast ludzi, którzy ze wsią nie mieli nigdy nic wspólnego. Wynajdują rozpadające się chaty i z pietyzmem je odnawiają. Wygrzebują ze sterty śmieci zużyte krosna, kołowrotki i inne relikty przeszłości, najczęściej zmieniając ich pierwotne przeznaczenie z użytkowego w dekoracyjne. Co z tego, że znaleziona gdzieś na strychu pożółkła fotografia wąsatego chłopa w sukmanie nie jest zdjęciem ich prawdziwego dziada - i tak w nowej ramce ładnie prezentuje się w „białej izbie” zamienionej w salonik „Chłop potęgą jest i basta” skoro od lat inspiruje twórców. „Wesele” Wyspiańskiego jest najlepszym tego przykładem. Wieś przejawiała też niezwykłą zdolność asymilacji. Strój łowicki uchodzący za jeden z najpiękniejszych stworzył Witkiewicz, a wieś przyjęła jak swój. Podobnie jak zachwycający kunsztem architektonicznym styl góralski, który właściwie powinien nazywać się witkiewiczowskim, bo przecież był jego dziełem. Chłopomania Wyspiańskiego urodziła nawiązujące do secesji proste meble, które do dziś w podkarpackich wsiach uchodzą za oryginalny ludowy twór. Powstają jak grzyby po deszczu dwory polskie - i te prawdziwe odnawiane pod okiem konserwatora, i te tworzone przez współczesnych architektów. To, jak dalece przypominają tradycyjne dwory zależy od zasobności kieszeni i fantazji właścicieli.
W jakim to pójdzie kierunku? Trudno zgadnąć. Przenikanie się tradycji zawsze było inspirujące. Ważne, aby ocalić to, co jeszcze ocalić się da, a historia sama to uporządkuje.(gg)

To już nie wróci...
Polski folklor objawiający się w okresie różnych świąt zawsze miał w sobie coś chrześcijańskiego i coś ludowego. Istniał przecież folklor miejski – w zasadzie podmiejski – a to dlatego, że napływający ze wsi nowi kandydaci na mieszczan zwykle osiedlali się na przedmieściach i tam zmieniając obyczaje, częściowo wprowadzali własne. Wszystkie te wiejsko-miejskie tradycje jednakowo giną. Ludzie unifikują się do tego stopnia, że warszawianka z dziada pradziada na wsi bez trudu spotka swojego sobowtóra. Wiejskie dziewczęta, które siedząc na przyzbie w słoneczne popołudnie, przyklejają sobie tipsy, zanim wybiorą się na dyskotekę – już niczym nie różnią się od swoich wielkomiejskich rówieśnic.
A w izbie... Czy są jeszcze na wsiach izby? Toż to eleganckie saloniki z telewizorem pod rozłożystą palmą! Czy jest gdzieś skrzynia z haftowanym kubrakiem prababci? A maślnica? Dębowy cebrzyk? Nawet święte obrazy z palemką zatknięte za ramę ustąpiły miejsca reprodukcjom alpejskich pejzaży. - Kaftan? Kapelusik z krajką? – Ale by mnie pani wystroiła – kpi pan Stefan. – Wieś musi z żywymi naprzód iść! – daje popis swojej edukacji – inaczej do końca świata widzieliby w nas tylko tych, co to żywią i bronią! – harówa i mięso armatnie! Trzeba ze wsi piąć się wyżej, bo mechanizacja zredukowała nawet konie. Ja mając 40 krów, zatrudniam okresowo tylko jednego pomocnika. Na wsi już nie ma roboty, a dzieci rodzi się więcej niż w mieście. Niech się kształcą i zapomną o kompleksach własnej ludowości! A jak będą chcieli bliżej poznać folklor, to są muzea etnograficzne i dotowane wielkie zespoły muzyki i tańca ludowego. Wieś już w sukmanach i zapaskach chodzić nie będzie – no, chyba, że w dożynki - i to nie wszyscy. Albo te wieńce dożynkowe! To często najnowocześniejsza sztuka z ludowych kłosów i ziaren! Projekt i wykonanie nie raz bardzo awangardowe i odległe od ludowej tradycji! – Czasami tylko myślę: szkoda, że zamiast do gospody na oberka, to się idzie do remizy na techno – łomot! Ale nic już czasu nie powstrzyma! (bak)

Kto ożywi?
W Dobrem tradycje ludowe praktycznie wygasły. Podtrzymują je jedynie starsze panie-emerytki z zespołu ludowego „Tęcza”. Mimo że pojawiają się jeszcze na różnych uroczystościach ze swoimi pieśniami, piosenkami, obawiają się, że pałeczki po nich nie będzie miał kto przejąć. – Młodzi mają teraz swoje życie, zarabiają, wyjeżdżają do innych miast, a tu zostają tylko starsi – smutno mówi przewodnicząca zespołu, Hanna Wasilewska. Kiedyś to pani Hania uczyła poloneza, krakowiaka, mazura, kujawiaka mieszkańców, przyjeżdżała nawet siedlecka młodzież, obecnie jednak prawie nikogo one nie interesują. A młodzi uczą się tańczyć tylko studniówkowego poloneza w miejscowej szkole. – My, choć stare, jeszcze jakoś się trzymamy, ale co będzie, jak nas zabraknie? Kto przejmie po nas pałeczkę? – pyta retorycznie pani Hania.
Podobnie jest w Stanisławowie, choć tutaj istnieje Koło Gospodyń Wiejskich, jeszcze niejako obecne na lokalnych imprezach i kultywujące tradycje miejscowości. Ale jego szeregi zasilają starsze już kobiety, a brak młodych powoduje, że wcześniej czy później także one zanikną. (syl)

W kolorach tęczy
Mińsk Mazowiecki stał się oazą dla Cyganów, którzy tu się osiedli i czują się pełnoprawnymi obywatelami miasta. Nie obnoszą się ze swoją innością, wręcz przeciwnie – weszli w miński krajobraz tak, jakby tu byli od wieków. Mają nawet swoją tawernę o symbolicznej nazwie Roma. Jej klientami są nie tylko Romowie, ale wszyscy, którym smakują cygańskie potrawy. O inności romskiej kultury świadczy wystrój restauracji. Malunki na ścianie mówią o miłości Cyganów do koni, wędrówek, zabawy przy ognisku. Nie są to dzieła sztuki stworzone dla muzeum, ale swoją prymitywną formą świadczą o nieskomplikowanej duszy cygańskiej. Cyganie, jak dzieci, kochają kolory, efektowne popisy muzyczne i taneczne. Właściciel tawerny Jan Paczkowski opowiada o prawdziwych Cyganach – takich, którzy przestrzegają niepisanego kodeksu norm cygańskich. W nim kobieta pełni rolę podrzędną, ale nigdy nie jest prześladowana i nie jest przedmiotem niemoralnych zachowań. W romskiej społeczności każdy ma pozycję, na jaką sam zasłużył. A kiedy zbierze się grono prawdziwych Cyganów, bawią się tak, jak przodkowie ich nauczyli. I to jest właśnie rdzenny folklor cygański. (jot)

Folklor do skansenu?
Prawdziwa kultura ludowa zamiera i nic tego procesu nie powstrzyma. Przyczyn jest kilka, ale podstawową są przemiany zachodzące na wsi. Kiedyś na wsi ludzie żyli w harmonii z naturą, w rytmie pór roku. Dziś ten rytm wyznacza telewizja. W tamtych czasach, a jeszcze i trochę później obrzędy ludowe były czymś naturalnym, stanowiły element codzienności. Dziś jest inaczej – w folklor bawimy się od święta - jedni poprzez występy na scenie, drudzy poprzez oglądanie. Podczas koncertów zachwycamy się strojami, pieśniami, zwyczajami, ale zaraz po ich zakończeniu szybko wracamy do „normalnego” życia. Coraz rzadziej w codziennym życiu przestrzegamy zwyczajów, które przekazali nam rodzice i dziadkowie. Który z rolników pamięta o tym, że żniwa zaczyna się w środę lub w sobotę? Na którym polu można zobaczyć „przepiórkę” - symbol zakończenia żniw w danym gospodarstwie? Niestety, tych i wielu innych zwyczajów tworzących folklor już nie zobaczymy. Nie ma to czasu, a może i chęci. Dobrze, że chociaż dzięki zespołom folklorystycznym ochronimy przed zapomnieniem resztki ludowości, w zmienionej formie, ale swojskiej. Organizowane festiwale, przeglądy zespołów ludowych są tylko fasadą folkloru, za którą nic głębszego się nie kryje. Folklor tak ja wiele innych dziedzin naszego życia został podporządkowany biznesowi. Kiedyś symbolem związków sztuki ludowej i mamony była Cepelia, teraz w dobie gospodarki rynkowej takimi symbolami są koniakowskie koronczarki dziergające stringi. (zgm)

Wesele kiedyś...
Na dzień przed ślubem w domu panny młodej urządzano tzw. rozpleciny, w tym samym czasie pan młody miał swój wieczór kawalerski. W nich brał udział starosta weselny, swaci i drużbowie oraz wodzirej niosący tzw. rózgę. Cały ten orszak przy wtórze kapeli ruszał do domu, gdzie czekała narzeczona i druhny. Panna młoda miała na głowie chustę, pod którą ukrywała warkocz. Jeden z mężczyzn orszaku ściągał chustę i rozplatał warkocz. W tym czasie jedna z druhen zbierała datki „na grzebień” do uczesania włosów narzeczonej. Nie brał tu udziału pan młody, który żegnał gości. Nazajutrz rano kawaler przyjeżdżał po narzeczoną. Pieniędzmi i poczęstunkiem wykupywał rózgę. Panna młoda żegnała się z rodziną i razem ruszali ukwieconym powozem na zaślubiny. W drodze z kościoła para młoda napotykała tzw. bramki – aby je przejechać, młodzi musieli się wykupić najczęściej wódką. Potem na progu witali ich rodzice chlebem i solą. Młoda para całowała chleb i z nim obchodziła wnętrze domu, całując naroża stołu. Dopiero wtedy goście mogli zasiąść za stołami – obok młodych siedzieli rodzice, starostowie, dziadkowie, krewni i reszta gości. Pierwszym posiłkiem był obiad. Dalej wznoszono toasty i zaczynano tańce. Po północy młodą mężatkę prowadzono do bocznej izby, gdzie odbywały się oczepiny. Druhny zdejmowały jej wianek i skracały włosy. Potem zakładano na głowę czepiec. Następnego dnia były poprawiny, czyli dalszy ciąg biesiadowania, picia, tańczenia. (syl)

Numer: 2005 38





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *