Ogrody kultury

Wystawa poświęcona cadykowi Jakubowi Perłowowi odbyła się w ubiegłym roku w warszawskiej synagodze Nożyków. Przeglądając teraz po niewczasie jej katalog, natrafiam na otwierające go motto, w którym mowa o tym, że gdy sprawiedliwy człowiek opuszcza jakieś miejsce, chwała, sprawiedliwość i piękno opuszczają je wraz z nim. Na ich miejsce wtarabania się facet z wiadrem, burczący pod nosem, że trzeba powiesić ich wszystkich, czyli (to już mój dopisek) Żydów i tych, którzy o nich szczekają

Kompleks Perłowa

Ogrody kultury / Kompleks Perłowa

A dzieje się to, kiedy niewielką grupką słuchamy plenerowego wykładu o owym chasydzkim rebe, który mimo iż w Mińsku Mazowieckim zabawił zaledwie piętnaście lat, zaskarbił sobie pamięć w jego annałach, po części także z uwagi na swych potomków. Jego natchnione, mistyczne oblicze ze starej fotografii – twarz niemalże starotestamentowego proroka – nakłada mi się jak palimpsest na współczesną ulicę Nadrzeczną z jej niskimi blokami, pizzerią Iguana i niebieskim trzepakiem, nieopodal którego siedzimy w czerwcowym słońcu, zanurzeni w ów przedziwny świat, który tkwi w naszej zbiorowej świadomości jak cierń.
Cadyk Perłow i Mińsk Mazowiecki mają sobie nawzajem wiele do zawdzięczenia. Miasteczko nad rzeką Srebrną podarowało mędrcowi z Zawichosty upragnionego syna – z tego zresztą powodu, za radą cadyka Icchaka z Niesuchojeży, się tu sprowadził. On zaś, niejako mimochodem za sprawą swej charyzmy, odwdzięczył się sprowadzeniem tu do założonej przez siebie jesziwy licznych uczniów i swoich zwolenników, którzy dokonując istnych najazdów na miasto – trzeba było podstawiać dla nich specjalne pociągi, a od chałatów ulice były aż czarne – dawali kopa na rozpęd lokalnej gospodarce.
Ciekawy jest też sam chasydyzm – odnowicielskie tchnienie, które na skrępowany setkami reguł i konwenansów judaizm spłynęło z Podola i Wołynia. Żywiołowe tańce, śpiewy, mistyczna więź przedkładana ponad mądrość Tory – tyle tu nurtów, rozgałęzień, szkół! Co miejscowość, to inna; własną drogę miała Góra Kalwaria, Stryków, Parysów i wreszcie Mińsk Mazowiecki ze swoim nowomińskim rebe jaśniejącym jak perła.
Skąd zatem cierń? Dlaczego komp-leks? Zapewne stąd, że fascynacji tej nie dano mi przeżywać na czysto. Bo o Żydach w ogóle nie sposób myśleć i mówić na czysto. Żydzi to nasz zbiorowy wyrzut sumienia. Trzeba być za albo przeciw – możesz wybrać kierunek faceta z wiadrem lub totalnej afirmacji. Gdy powiem, że nie przepadam za żydowską muzyką, bo jest w niej coś histerycznego, płaczliwego wręcz, zaraz muszę się ugryźć w język. A jak zacznę studiować chasydzkie opowieści, nie będzie mną kierować li tylko dociekliwość i pragnienie wzrostu ducha, lecz poczucie, że w ten sposób spłacam jakiś zadawniony dług. Ale za co? Za Jedwabne? Za jeremiady o. Kolbego z przedwojennego „Rycerza Niepokalanej”? Za mieszkańców Mińska, którzy w roku 1936 palili domy żydowskie, a w 1942 bezczynnie patrzyli na płonące getto, by – jak wspomina Rajmund Giersz – za jakiś czas szyć koszule z modlitewnych chust?
Zmusić żydowskiego chłopca do aktu kopulacji z wątróbką i wyjść z tego bezkarnie, a nawet z nadzieją na nobla może tylko Philip Roth. Wyśmiewać żydowskie nerwice wolno wyłącznie Woody’emu Allenowi. Ja mogę tylko dreptać na paluszkach, ostrożnie ważąc każde stąpnięcie, by broń Boże nie nadepnąć, nie urazić, nie przebudzić zmór.
Chińczycy nie mają podobnych rozterek. Świat podpisuje warte tyle, co funt kłaków petycje w sprawie wolnego Tybetu – na ulicach Lhasy padają trupy. Uśmiechnięty od ucha do ucha Richard Gere fotografuje się z Dalaj Lamą – świat ściąga do Pekinu na olimpiadę. Tybetańscy uchodźcy w Indiach opowiadają o torturach – media o cudzie gospodarczym Państwa Środka, i to pomimo komunizmu. Chiński dysydent Youcai Wang, przywódca studentów, którzy 4 czerwca 1989 roku ruszyli na plac Tiananmen, ubolewa, że dzisiejsza młodzież ma ich zryw gdzieś i dobra ekonomiczne przedkłada ponad wolność, jednak zapytany o Tybet zaciska szczęki: Że co? Wolny Tybet? O, co to, to nie – nigdy!
Kiedy człowiek sprawiedliwy odchodzi z jakiegoś miejsca, jego szlachetność opuszcza je wraz z nim. Cadyk Perłow nie doczekał śmierci swojego wnuka w Bergen-Belsen – tym bardziej kuriozalnej, że nastąpiła na samym progu wyzwolenia obozu przez Amerykanów – oszczędzono mu upokorzeń rabina Shapiro, któremu okupujący Mińsk Mazowiecki hitlerowcy kazali pracować w szabat. Nigdy również nie dowie się, że jego dawną ulicę przemierza facet z wiadrem, który poza tym, że chętnie powiesiłby i jego i nas – parszywych filosemitów uwiązanych na smyczy Michnika – na pewno jest gorącym patriotą, kocha swoją rodzinę i głęboko przeżył narodową tragedię.
Można być tylko za lub przeciw. Nie ma złotego środka – zabrali go ze sobą sprawiedliwi. Dopóki nie powrócą, opowiadam się za.

Numer: 2010 24   Autor: pod redakcją Marcina Królika





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *