Ogrody kultury

Życie bez Boga jest możliwe, życie bez Boga jest niemożliwe. Ta nierozstrzygalna antynomia zapisana kiedyś w wierszu przez Tadeusza Różewicza wyraża jedno z najstarszych pęknięć tak indywidualnej ludzkiej natury, jak i całej cywilizacji. Przy czym najmniej istotne okazuje się pytanie o to, czy on rzeczywiście istnieje. Chodzi tu o poczucie, że nasz byt nie jest przypadkowy i pozbawiony głębszego sensu, którego Bóg jest gwarantem. Dlatego wciąż nie usunęliśmy go ze zbiorowej świadomości

Boska sprzeczność

Ogrody kultury / Boska sprzeczność

Jakie argumenty przemawiają przeciwko? Na pewno mglistość pojęcia. Nie bez kozery Żydzi i muzułmanie są przeciwni tworzeniu obrazów Boga. Nadanie czemuś wizualnej formy to zawłaszczenie, ograniczenie, spłycenie – słowem przekucie niepojętego na z natury ułomne kategorie ludzkiego rozumu i języka. Jeśli popatrzeć z tego punktu, chrześcijaństwo dopuściło się nadużyć wręcz karygodnych. Nie dość, że dokładnie Boga odmalowało, to na dodatek uzurpuje sobie prawo do bycia egzegetą i tłumaczem jego nieprzeniknionych zamiarów. Rzecz jasna w oparciu o święte księgi, których nadprzyrodzone pochodzenie, gdy dobrze poznamy dzieje Biblii, także wyda się podejrzane.
Oczywiście głupich nie ma: islam i judaizm też dopuszczają się uzurpacji, może nawet bardziej fundamentalnej. Ale czyż mamy inny wybór? Bóg jako taki nie istnieje, a jeśli nawet – nie dane nam go poznać, przeniknąć. Jest tylko licytacja religii, z których każda oferuje zestaw przesłanek mających świadczyć, że to właśnie jej wizja jest prawdziwa, jej droga prowadzi do szczęścia.
Ortodoksyjni Żydzi powołują się na Przymierze, chrześcijanie jako uwierzytelnienie wskazują krzyżową ofiarę Jezusa – było nie było, spośród założycieli wielkich religii jedynie on oddał życie za bliźnich i jest to, przyznaję, mocna rzecz – muzułmanie zaś, gdy zbraknie argumentacji, mogą ogłosić wojnę z niewiernymi i z pomocą kilku ściętych głów rozstrzygnąć wszelkie teologiczne nieścisłości.
W tym rankingu stosunkowo najlepiej chyba wypada buddyzm nazywany czasem, nie do końca słusznie, religią bez Boga. Podobno Dalai Lama zagadnięty kiedyś, o co zapytałby Jezusa, gdyby dostąpił takiej łaski, odparł, że o naturę Ojca. Tyle że tam, gdzie zaczyna się wiedza, wiara nie ma już nic do roboty i kapituluje. No a gdyby w toku empirii wyszło na jaw, że niebiosa są puste – ba, że w ogóle ich nie ma – sytuacja stałaby się więcej niż tragiczna.
Przypomnijcie sobie, co czuliście, gdy odkryliście, że to nie święty Mikołaj przynosi wam prezenty i pomnóżcie to przez nieskończoność, a może zyskacie blade pojęcie o faktycznych rozmiarach tej metafizycznej katastrofy. Już lepiej uwiesić sobie młyński kamień u szyi i skoczyć z mostu. Dlatego też, gdyby Bóg nie istniał, należałoby go wymyślić i na wszelki wypadek żyć tak, jakby nad nami czuwał. I nie zadawać zbyt dużo zbędnych pytań o sens i celowość jego nauk.
Religia zatem, nawet zredukowana do powierzchownego teatru obrzędów i kolekcji moralnych prawideł o zbyt niejasnym pochodzeniu, by traktować je jak objawione z góry, wyrasta na ważki element życia społecznego. Nie dało jej rady Oświecenie ani komunizm, który koniec końców sam zmutował w formę quasi-religijną. W miejsce religii obalonej natychmiast pojawia się następna. Stanisław Lem – przecież zdeklarowany ateista i materialista – wskazywał na Kościół jako niezbywalny pierwiastek zbiorowego kośćca. Wygląda więc na to, że na religijność jesteśmy poniekąd skazani, a jedyne na co możemy mieć jakiś wpływ, to eliminacja jej postaci wykolejonych i rozbudowa tych pozytywnych, wspierających rozwój.
A gdzie w takim razie wiara? Otóż nigdzie, to nie jej broszka. Wiara to przestrzeń tak intymna jak to, co robimy w toalecie. Można być religijnym i niewierzącym – przypadek około 80 procent rodaków – można też wierzyć i w religijnych szatkach czuć się jak chory na klaustrofobię w windzie. Trzeciej drogi – niereligijność i niewiara – nie polecam, to szlak dla desperatów i duchowych kaskaderów. Religia może, chociaż nie musi, pełnić dla wiary podobną rolę jak aparat słuchowy dla słabo słyszącego – służyć jako wzmacniacz sygnału.
Czy wierzymy w Boga? Jak w niego wierzymy? Jaki kształt mu nadajemy? Do jakiego stopnia jesteśmy w stanie go zrozumieć, ogarnąć, skoro fałszujemy go już tutaj na poziomie języka, nadając mu męskie cechy? W innym wierszu, poświęconym Janowi XXIII, Różewicz odpowiada, że to wszystko nieważne. Ważne czy Bóg wierzy w nas.

Numer: 2010 23   Autor: pod redakcją Marcina Królika





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *