Drodzy Czytelnicy

Maj wybuchnął wyjazdami, piknikami i etno-humorem, który przeżywaliśmy 1 maja w mińskim pałacu. Przed wyjściem z domu mogła nas powstrzymać tylko choroba lub brak ochoty na spędzanie czasu z innymi. Cierpiący są usprawiedliwieni, ale co począć z tymi, którym się wciąż nie chce. Co zrobić, by wreszcie się czymś zachwycili, coś pokochali i przeżyli...

Sidła zachwytu

Drodzy Czytelnicy / Sidła zachwytu

Mająca kilku mężów i niezliczonych kochanków starsza dziś kobieta wyznała mi sposób na swoiste szczęście. Był nim właśnie zachwyt. Nie, nie miłość, jakieś feromony czy pieniądze, a tylko zauroczenie.
– Jedni wpadają w zachwyt raz w życiu, a inni stale – mówiła jak w transie, wymieniając wabiki swoich miłośników. Były tak różne, że aż śmieszne. Oczywiście zachwyt nie musi pachnieć płcią i seksem, ale bez niego trudno wyobrazić sobie spełnione życie.
To fakt, wpadamy w sidła przeróżnych zachwytów, nawet niebezpiecznych dla naszego zdrowia czy życia, więc trzeba uważać – złe nie śpi. A dobre duchy wiodą nas w sidła poezji, filantropii albo – jak mnie od kilku lat – do źródeł naszej kultury. Efektem tego usidlenia są festiwale chleba i sesje kabaretów, na które zapraszam zespoły z różnych regionów etnograficznych. Zaprosić mało, trzeba jeszcze tak zorganizować imprezę, by nie mogli się doczekać kolejnej! To też za mało, trzeba dać się zaprosić, jeżeli zechcą się pochwalić swoją wsią czy osiągnięciami.
Podczas ostatniego kabaretonu uzmysłowiłem sobie, po czym można rozpoznać dobry zespół. Są takie, które jeżdżą po całym kraju, ale tylko raz w jedno miejsce i wciąż z tym samym repertuarem. To nie grzech, ale najlepsze grupy mają co roku nowy repertuar, więc mogą jeździć do tych samych miejsc i bez wstydu wygrywać. To oczywiście nie jest takie łatwe, ale możliwe.
Wyjawiłem to odkrycie moim kabaretowym gościom, nie oczekując aprobaty. Tymczasem zobaczyłem uznanie w ich oczach, które potwierdziły brawa.
Podobnie jest – choć bez zachwytu – z nagrodami honorowymi, do których należy powiatowa Laura. Ileż ja tu się napisałem, że kryteria jej przyznawania nie są do końca jednoznaczne, a przyznający nie dość obiektywni.
– Wygrał Oraczewski, a kto to taki, nie znam go – przyznała się jedna z członkiń kapituły, dając jednocześnie powód do spekulacji, że z wyborem laureatów coś nie gra.
– Czy trzeba umrzeć, by dostać kawałek ołowiu? – szepnął mi ktoś do ucha po wyczytaniu śp. Piotrka Siankowskiego. A jeśli chcielibyśmy dopełnić czarę goryczy, to należałoby zapytać, po co ciągnąć do Mińska Mazowieckiego 90-latkę, która nie może ustać, a co dopiero wejść na scenę. Tylko po to, by przewodniczący Zbrzezny mógł pani Tomasiewiczowej wręczyć dyplom i różę? Szkoda, że nie dostałem tej Laury, bo od razu przekazałbym ją pani Stanisławie. Zasłużyła na ten honor całym swoim życiem.
Wiem, że dopóki będę pisał prawdę, Laury nie otrzymam. Wiem również, że obecne władze powiatu nie zmienią regulaminu, by przystawał do rangi nagrody i realiów życia. Wiem także, że nie oddadzą kapituły całkowicie bezstronnym autorytetom, bo myślą, że ten fakt uszczupli ich wpływy. Chyba, że oddadzą władzę, do czego my możemy się przyczynić. Już jesienią, by kolejne Laury nie wzbudzały żadnych podejrzeń.

Numer: 2010 19   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *