Ogrody kultury

Kalatówki, drewniana pustelnia św. Brata Alberta Chmielowskiego. Podest werandy niebezpiecznie skrzypi pod stopami turystów. Na lewo celka, w niej twarda prycza, klęcznik, krzyż. Na wprost większy pokój – pamiątki, zdjęcia, broszurki na stelażach, księga pamiątkowa, leniwe brzęczenie much w nieruchomym letnim powietrzu. Ja, chodzące 100 kilo zwątpienia, wracam tu maniakalnie. A zaczęło się od sztuki Karola Wojtyły „Brat naszego Boga” – jednej z najważniejszych lektur mojego dziwnego życia

Che Guevara w habicie

Ogrody kultury / Che Guevara w habicie

Jej autor, już jako Jan Paweł II, w książce „Dar i tajemnica” napisze o swoim bohaterze: - Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe wsparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania. Określenie „radykalny” jest tutaj kluczowe. Tyle samo tłumaczy, co zapętla. Wraca jak uparty bumerang, kiedy przyglądam się dwóm portretom Chmielowskiego wiszącym obok siebie w oszklonej gablocie. Jedna twarz, dwóch ludzi.
Umarł Adam, narodził się Albert. Zniknął jeden z potencjalnie wybitniejszych malarzy swego czasu, który ramię w ramię z Gierymskim i Chełmońskim mógł zapisać najlepsze karty w dziejach polskiej kultury, uczestnik walk powstania styczniowego, patriota, dandys nieprzytomnie zakochany w Helenie Modrzejewskiej. Z prochu, w który się obrócił, wyłonił się franciszkański tercjarz, ojciec krakowskiej biedoty, nazwany świętym Franciszkiem spod Wawelu, który pewnej mroźnej nocy, gdy jego podopiecznym w zmienionej w przytułek ogrzewalni było wyjątkowo zimno, spalił resztki swoich obrazów, by ich ogrzać.
Ale co było pomiędzy? Jakie żarna go przemieliły? Jaki płomień spopielił? Mozolę się nad tymi pytaniami wraz z Karolem Wojtyłą, młodziutkim księdzem sprzed ponad pół wieku. Obydwu nas ten fenomen miażdży, nie daje spokoju, wywołuje głęboki metafizyczny dreszcz. Schodzimy do początku, do korzeni. I cóż tam odkrywamy? Gniew.
Słuszny, wielki, marksistowski gniew na niesprawiedliwość społeczną, który zrodził się, gdy Adam pierwszy raz widzi miejską hołotę gnieżdżącą się w ogrzewalni. Jeśli kiedyś był bliski stania się lewackim rewolucjonistą, to chyba wtedy. Dobrze wyczuwa to Obcy, który w pierwszym akcie utworu Wojtyły odwiedza pracownię Adama i tłumaczy mu konieczność dobrania się do burżuazyjnych gardeł. Żar przewrotu już kipi, już się gotuje: w fabrykach, na folwarkach. Dzień sądu jest blisko. Skończ z tymi żebrakami! To śmieci, plewy rewolucji, błoto Historii. Ale Chmielowskiemu nic się nie zgadza.
Chciałby pójść za Obcym, ale coś, jakieś bolesne światło go wyrywa; tak samo jak wcześniej odciągnęło go od sztalug. Już wtedy był rozczepiony, zamieszkały w nim dwie osoby, które dramaturg nazywa Człowiekiem Wymiennym i Niewymiennym, i każe im wieść dramatyczny, prowadzący na krawędź szaleństwa spór o duszę młodego artysty.
Człowiek Wymienny to rozum, inteligencja, wysłannik Tego Świata. Jest plastyczny, potrafi się przystosować do prawideł rzeczywistości. Co się będziesz napinał – przekonuje – ludzkości i tak nie zbawisz. Rób więc swoje, maluj, zdobywaj nagrody, uprawiaj swój ogródek, żyj. Nie jesteś odpowiedzialny za innych, a już zwłaszcza za tych tam pijaków, łachmaniarzy. Bóg dał ci więcej szczęścia niż im. Ciesz się z tego.
Człowiek Niewymienny siedzi dużo głębiej i ma podejrzanie wiele wspólnego z blaskiem uniemożliwiającym ci spokojny sen. Jest nieprzekupny, stawia się naporowi rzeczywistości, wymaga. Ale czego? Czego ty ode mnie chcesz? Obrazu? Mam namalować obraz? Tak, ale nie na płótnie. W ludziach, w nich masz go malować. To co wisi na twoich sztalugach, portret cierpiącego Chrystusa „Ecce homo” to tylko szkic. Tym, że go ukończysz, nie wykupisz się od powinności.
Adam jest na granicy postradania zmysłów. Ratuje go oparty o latarnię niemy żebrak, w którym dostrzega to, czego szukał. Inteligencja, a wraz z nią gniew słabnie. Wzmaga się coś, czego jeszcze nie jest w stanie nazwać. Dopiero stary zakonnik, u którego spowiada się po długiej rekonwalescencji w wiejskim majątku kuzynów, daje mu wskazówkę. To miłość. Pozwól się kształtować miłości. Człowiek Wymienny jeszcze warczy, Obcy jeszcze kusi, ale to już bezcelowe. Adam umiera pod szarym tercjarskim habitem.
Ostatni akt sztuki. Są już bracia, jest przytułek. Ale wielu z nich narzucony przez Brata Starszego styl się nie podoba. Mają dosyć żebractwa. Garnący się do zgromadzenia nowi tak naprawdę nie chcą służyć, tylko uleczyć własne frustracje. Tymczasem czara gniewu się przepełnia. Ciemiężeni wychodzą na ulice. Cóż za potęga! Obcy miał rację. Oto dzień sądu, wypełniło się. Współbracia patrzą pytająco na Alberta, który tylko siedzi przy stole i kiwa głową.
Wiedział, że ten dzień nadejdzie. Gniew musi wybuchnąć, zwłaszcza jeśli jest słuszny. Ale on, najbardziej chyba lewicowy spośród wszystkich świętych, wybrał większą wolność. Wstaje i znika ze sceny. Karol Wojtyła kończy dramat i wygląda przez okno, za którym gniew przystrojony w czerwień – kolor krwi wyzyskiwanych – zbiera obfite żniwo. Potrwa to jeszcze jakiś czas.

Numer: 2010 14   Autor: pod redakcją Marcina Królika





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *