Wygląda, że trzeba zrobić biblioteczny remanent. Kilka staroci wyrzucić, uzupełnić nowości, coś tam podkleić, a coś co, będąc poradnikiem zaplątało się do kryminałów, przełożyć na inną półkę. Ale co zrobić z Ryszardem Kapuścińskim? Gdzie go dać? Czy „Cesarz”, „Wojna futbolowa”, „Lapidaria” i cała reszta mogą zostać przy Wańkowiczu i Tochmanie, czy może jednak przenieść je w sąsiedztwo Melville’a, Rushdiego i Iwaszkiewicza?
Od jakiegoś czasu jest z tym problem
Krawędzie fikcji

Jest prawda życia i prawda sztuki. I nierzadko pozostają ze sobą w daleko posuniętej sprzeczności. To nic złego. Literackie melanżowanie fikcji z rzeczywistością, podkręcanie tu i ówdzie, udramatycznienie daje fantastyczne efekty. Doskonale wiedział o tym Joyce, Hemingway, Stachura, Hłasko czy Kerouac. Wszyscy oni uprawiali pisarstwo bliskiego kontaktu, pełnymi garściami czerpiąc materiał do najwybitniejszych dzieł z własnego życia i tego, co ich otaczało.
Artur Domosławski udowodnił, że tą metodą z upodobaniem i maestrią posługiwał się również Kapuściński. Ale w odróżnieniu od przywołanych powyżej twórców, co do których bibliotekarz nie ma wątpliwości i bez wahania włoży ich do działu „beletrystyka”, autor wielbionego przeze mnie „Hebanu” swoje prace firmował etykietką „dziennikarz”. Mimo wszystko dziennikarz, mimo całej ich artystyczności sprawiającej, że zawsze czytałem je bardziej jak dokumentalne powieści a la Truman Capote czy Norman Mailer niż reportaże. Teraz wychodzi na to, że przymiotnik „dokumentalny” trzeba by poddać gruntownej rewizji.
A teraz uwaga – wygłoszę herezję. Konfabulacja nie dość, że w tarle dziennikarstwa z literaturą nieunikniona, to jeszcze konieczna. I nie poczułem się jakoś wyjątkowo zszokowany, gdy dowiedziałem się, że i Kapuściński to rozumiał.
Nurt dziennikarstwa postmodernistycznego, który wykiełkował w Stanach Zjednoczonych na kanwie burzliwych przemian lat 60, wręcz ją gloryfikował. Co zrobił Hunter Thompson, kiedy redakcja wysłała go do Las Vegas na wyścigi motocyklowe, ale zamiast śledzić rywalizację zdrowo przyćpał? Fastrygował gdzie i jak się dało, i nikt się nie czepiał. Wszyscy dostali to, co chcieli – czytelnicy ekscytującą story zamiast nudnej relacji, a Thompson miejsce w historii kultury jako twórca stylu Gonzo.
Nie oszukujmy się, taki stwór jak obiektywne dziennikarstwo nie istnieje. Każdy fakt poddany obróbce, czy to tekstowej czy wizualnej, z marszu staje się kreacją, a jeśli dalej popchniemy suwak przechodzi w interpretację. Percepcją odbiorców manipulujemy już w chwili ustalania kolejności newsów i objętości, jaką im poświęcimy. Nie ma prawdy, są tylko jej takie lub inne wersje. Lata świetlne przed Thompsonem, Mailerem i Kapuścińskim rozumiał to i nauczył się wykorzystywać arcymistrz medialnej rzeźby Randolph Hearst znany zarówno dzięki imperium prasowemu, jak filmowi Orsona Wellesa. Ułudą obiektywizmu żyją już chyba tylko prowincjonalni pismacy, choć też kreują na potęgę.
Tylko dlaczego akurat Kapuścińskiemu tak trudno przepuścić? Dlatego, jak sądzę, że u niego konfabulowanie wzięło się nie z wyrachowania a z kompleksu. Sam nie raz przyznawał, że dręczy go poczucie niższości wobec „prawdziwych” pisarzy. By je zniwelować, pisał wiersze i komponował wyśmienite skądinąd lapidaria. W ogóle jego książki wyrosły przecież z poczucia niewystarczalności prasowej notatki i palącej potrzeby przekraczania jej sztywnych ram. Rzeczywiście, nie wszystko i nie zawsze da się powiedzieć w tysiącu znaków. A że czasem chlapniemy trochę za dużo, gdy się już rozpędzimy… Nikt nie jest doskonały.
Kapuściński bez wątpienia był pisarzem z krwi i kości – może nawet bardziej pisarzem niż reporterem. Niestety, nie docenił siły swojego temperamentu i był za skromny. Dlatego teraz znalazł się w literackim czyśćcu. Ale ja mu wybaczam.
Świat taki, jaki widać za oknem zbyt często okazuje się nie do zniesienia z całym swoim brudem, bylejactwem, głupotą. Czemu go troszkę nie podbarwić, dowartościować? U Kapuścińskiego nawet wyrzucony na wysypisko trup z obciętymi uszami nabiera symbolicznego znaczenia. Tu tkwi jego wielkość.
Mińszczanie o Kapuścińskim
Filip: Dajcie facetowi święty spokój. Nikt nie jest doskonały.
Kinga: Jest w Polakach taka dziwna cecha – chcą mieć kryształowo czystych bohaterów, a gdy któryś okazuje się nie koniecznie idealny, idzie na publiczny stos.
Łukasz: Myślę, że w jego współpracy z SB nie było nic nadzwyczajnego. On uważał PRL za swój kraj, a jego służby za praworządne.
Alicja: Kłamstwa dezawuują Kapuścińskiego jako dziennikarza i moralny autorytet, na który się kreował.
Madej: Domosławski zrobił sobie kosztem Kapuścińskiego darmową reklamę. Wywlekanie na światło dzienne np. jego brudów łóżkowych to cios poniżej pasa zadany przez rzekomego przyjaciela.
Danuta: Ekscytowanie się tym, że Kapuściński miał kochankę nic nie wnosi do jego obrazu jako pisarza. A że współpracował z SB? Gdyby tego nie robił, nigdzie by nie pojechał i g… by widział.
Numer: 2010 12 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ