Drodzy Czytelnicy

Nie trzeba być anarchistą, by dostrzec oplatające nas macki biurokracji. Nie pozując ani trochę na Korwina Mikke, który brzydkie wyrazy wypełnia gwiazdkami, powiedzmy wyraźnie, że mamy do czynienia z biurwokracją tak podłą, jak styl życia pań uprawiających najstarszy zawód świata

Pożarci żywcem

Drodzy Czytelnicy / Pożarci żywcem

Urzędnik siada za biurkiem i myśli, co zrobić, żeby wszyscy widzieli, że coś robi. Myśli też o tym, jak utrudnić życie petentom, by ci z kolei nie podejrzewali go o lenistwo, lub – co gorsza – o niekompetencję. Musi wciąż udowadniać, że jego stanowisko jest w urzędzie niezbędne, a on najlepiej pasuje do fotela i biurka.
To nie stereotypy, choć oczywiście wraz z rozwojem ekonomicznym kraju oraz intelektualnym jego obywateli metody ignorowania i zastraszania petentów się zmieniają.
Ale do rzeczy, czyli propozycji zaostrzenia palenia papierosów w tzw. miejscach publicznych. Tak zwanych, bo własne biurko, samochód czy stolik w restauracji to całkiem prywatne azyle. Ale nie chodzi nawet o takie naiwności, a w ogóle o wpływ nikotyny na funkcjonowanie człowieka
Swego czasu rozpisywano się na temat szkodliwości picia… mleka. Czego to ci pseudouczeni nie wymyślali, by obrzydzić nam ten cudowny napój. Podobnie było z seksem, alkoholem, a teraz na czarna listę wpisali papierosy. Tymczasem okazuje się, że gorszy, a więc bardziej rakotwórczy od dymu jest schabowy, marchew, sok pomarańczowy czy… pchły własnego psa lub kota. O braku podstawowej higieny już nie wspomnę, bo wstyd.
Ale trzeba też jasno powiedzieć, że wszystko zależy od genów i proporcji. Nie trzeba żreć, a jeść, nie wolno chlać a pić, a papierosami, jeśli już ktoś nauczył się palić i ma z tego przyjemność – należy się delektować. Gdy zaś jakiś grubas krzyknie, że nalewka nas stłamsi, a papieros zje żywcem, odpowiedzmy, by zaczął jeść własne sadło. Tylko powoli, bo zdążył je spalić.
O biurwach lokalnych można pisać długo i nie bez wstrętu. Ostatnio z przypadkiem radosnego tworzenia prawa spotkały się organizacje pozarządowe aplikujące o dotacje do zarządu powiatu. Prawniczki i księgowe wymyśliły takie warunki, że w samej kulturze odrzucono 18 wniosków powodu tzw. błędów formalnych.
Nikt już nigdzie nie żąda zaświadczeń od ZUS i US, ale nie w powiecie. Wszędzie można uzupełnić dokumenty, ale powiat nie pozwala. Wszędzie urzędnicy starają się pomóc, a w starostwie zachowują się jak psy ogrodnika. Co z nimi zrobić? Najprościej wyrzucić na ulicę, ale to za mała kara. Im trzeba udowodnić, że popełnili wykroczenie, które zasługuje na publiczną chłostę.
A co słychać u naszych kandydatów na wójtów i burmistrzów? W Mińsku Mazowieckim ponad tysiąc głosów uzyskali trzej panowie: 1460 Mirosław Krusiewicz, o 20 mniej Robert Ślusarczyk i 1215 Michał Góras. Ale bezspornym rekordzistą jest wójt Sylwester Dąbrowski z 2456 głosami. W Cegłowie dorównuje mu Teodora Wójcik (2411 poparć), bijąc obecnego wójta ponad trzykrotnie.
W Dębem Wielkim na czoło wysunęła się Hanna Wodnicka (746 głosów), w Dobrem Zygmunt Kordalewski (958) a w Halinowie – Jolanta Damasiewicz z 358 wyborcami. Niewiele zmieniło się w Jakubowie, Kałuszynie i Latowiczu, gdzie też przodują aktualni włodarze, a w Mrozach Danutę Grzegorczyk dogania Sylwester Różycki (686:647). Co ciekawe wójta Witczaka wyprzedził Kazimierz Prus, a Grzegorz Zieliński ma najmniej głosów spośród trójki konkurentów. Podobna sytuacja panuje w Sulejówku.
Bawimy się jeszcze przez 2-3 tygodnie, a przed Wielkanocą - kolejna sonda. Tym razem w szranki staną komitety wyborcze kandydatów na mińskiego starostę.

Numer: 2010 10   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *