W Mińsku

Są takie dni, że po dostawie paczek z trudem mieszczą się na podwórzu za swoją siedzibą przy Piłsudskiego 27. Nic dziwnego – z miesiąca na miesiąc rosną szeregi związkowych emerytów. W sierpniu zapisało się do organizacji prawie dwieście osób

Mekka ratunku

No i widzi pan co dała nam socjalistyczna ojczyzna – żali się była pracownica byłej mińskiej szwalni. Nie dość, że ogłuchła przy overloku i musiała pójść na rentę, to dzisiaj musi tutaj stać po ten żywnościowy dar Unii Europejskiej. Trochę się wstydzi, ale co ma począć, gdy po opłaceniu mieszkania i prądu na życie zostaje jej 250 złotych. Ale mieszkania na mniejsze nie zamieni, bo są wnuki.
- Mnie już niedużo zostało, a oni będą mieli po babci pamiątkę – mówi ożywiona, bo właśnie jej miejsce w kolejce znacznie przybliżyło się do celu. Tym celem jest lada magazynu żywnościowego, gdzie między kartonami uwijają się trzy żwawe emerytki. Chcą ładnie wyglądać na zdjęciu, ale na toaletę nie mają czasu, bo kolejka wcale nie maleje. Dochodzą wciąż nowi potrzebujący, niektórzy z dziećmi, inni o kulach, a część na rowerach lub z wózkami, by nie dźwigać ciężkiej paczki.
Co tam dają? Dzisiaj po 2 kg mąki i ryżu, 2 litry mleka (tłuste – 3,2%), 6 topionych serków i 700 g żółtego sera.
- Proszę nie robić mi zdjęcia – wymachuje rękami popielaty jegomość w polo i dresowych spodniach.
- Wstydzi się, był kiedyś szychą, ale wpadł w nałóg i ciśnie go bieda – mówi szeptem jeszcze młoda kobieta z rękami praczki. Zna w Mińsku Mazowieckim wiele osób, tych z kolejki również. A byłej szyszce odkrzykuje, że PRL-u już nie ma i jak się wstydzi, to niech tutaj nie przychodzi.
Nagle kolejka się rozstępuje, a na podwórze wjeżdża wypełniona po brzegi ciężarówka.
- Pewnie przywieźli jogurty i serki – nie wytrzymuje ktoś z czekających.
- Przywieźli, przywieźli – potwierdza szefowa Irena Kazimierska. Prosi, by ludzie nie odchodzili, bo produktom kończy się okres przydatności do spożycia i nie mogą leżeć w magazynie. Emerytki cieszą się jak dzieci, bo to przecież więcej dni bez pustej chłodziarki. A że trzeba od razu zjeść lub wypić – nie szkodzi. Lubią te serki i mleko last minute.
- Przywozimy towar z Banku Żywności SOS. Miesięcznie około 10 ton, z których robimy 2300 i więcej paczek. Każda z nich warta jest 45-50 złotych. Tyle nasi emeryci zapłaciliby w sklepie – informuje pani Irena. Właśnie wyremontowano tj. wymalowano im lokal, więc wydawanie paczek urządziła w podwórzowym magazynie, który już niedługo będzie ich nową siedzibą.
Po paczkę może przyjść każdy, którego dochody nie przekraczają zasadniczej pensji, tj. obecnie 849 złotych. Wystarczy odcinek emerytury lub renty. A gdy są wyższe, trzeba udowodnić, że różnicę wydaje się na leczenie. Związkowcy mają przywileje, więc ich liczba tak wzrosła, że aż zabrakło legitymacji.
Darmowe zapomogi to jeszcze nie wszystko co mogą zyskać emeryci. Gdy powstanie klub, zmieni się jakość ich spotkań, bo wreszcie będą na swoim i odpowiednio dużym metrażu. A wtedy mekka ratunku przed biedą zmieni się w mekkę kultury i samopomocy. Przewodnicząca już tego dopilnuje.

Numer: 2005 36   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *