Moje skojarzenia z kobietami są – nie wiedzieć czemu – z gruntu mitologiczne. Może dlatego, że mit i metafora poprzez swe oddalenia paradoksalnie lepiej opisują rzeczywistość niż prosty mimetyzm. A mam na myśli dwa szczególne przypadki nie tyle samych kobiet, co ich uwikłania w związki. Oba niestety zakończone tragedią i wystawiające nam, samcom kiepskie cenzurki
Orfeusz zrewidowany
Ktoś mi ostatnio przypomniał „Króla mrówek”, a dokładnie unikalną zdolność Herberta do apokryfizowania klasycznych greckich mitów. Temu komuś szczególnie interesujący wydał się esej-miniaturka pt. „Pies infernalny” Mowa w nim o przemilczanych kulisach starcia Herkulesa z Cerberem.
Otóż według autora „Epilogu burzy” po wszystkim pies z piekła rodem, jak każdy pies, zakochał się bez pamięci w człowieku, który poskromił jego dzikość. Koniec końców heros nie zniósł odpowiedzialności za żywą istotę i pewnego dnia skombinował gdzieś konopny worek, do którego wpakował tę szamoczącą się kupę wrzasków i skowytu zawiedzionej miłości.
Ale mnie zawsze frapowało nie tyle dopisywanie do mitów dalszych ciągów czy prologów, co tworzenie ich wersji alternatywnych. A już najbardziej intryguje mnie pod tym kątem tragiczna historia Orfeusza i Eurydyki.
Załóżmy, że w drodze z królestwa Persefony jednak nie uległ pokusie i nie obejrzał się. Jego umiłowana Eurydyka powraca cała, zdrowa, nie tknięta rozkładem. I co? Żyją sobie długo i szczęśliwie pod wiecznie błękitnym niebem górzystej Tracji, czy może on jednak to pieprzy i traci ją z opóźnionym zapłonem?
Wiele lat temu do tych dociekań skłoniła mnie powieść Salmana Rushdiego „Ziemia pod jej stopami”, która w swym postmodernistycznym rozbuchaniu nader obficie z tego mitu czerpie. A później sprawa powróciła pod wpływem ostatniego wydanego za życia poematu Czesława Miłosza. Jest tam znamienne stwierdzenie, że poeta otrzymuje doskonałość sztuki w zamian za zimne serce. To niemal warunek – dorzuca noblista, jak gdyby tonem (samo?) usprawiedliwienia.
Ale usprawiedliwienia czego? Klęski? Może więc Orfeusz tak naprawdę wcale Eurydyki nie kochał? Może ponad żywą istotę przedkładał miraże drgające na siatkówce? Conradowski Lord Jim, który też ma w sobie coś nieodparcie orfickiego, bez mrugnięcia okiem porzuca kobietę na wezwanie cieniów. Mając powyższe na uwadze, skłonny jestem raczej podejrzewać, że mityczny minstrel, przed którego lirą nawet drzewa się kłaniały, podarunek powrotu spaprałby koncertowo. Może więc lepiej dla niego, że jednak się obejrzał.
Zimne serce artysty każe mi przypuszczać, że bez dwóch zdań skrzywdziłby tę biedną dziewczynę. No bo np. kiedy ona chciałaby się do niego przytulić, on musiałby akurat ugasić żar natchnienia. Nie jest wykluczone, że Hades to wiedział i dlatego, mimo oczarowania grą liry postawił warunek.
Ale, czy kawał lodu pod żebrami to immanentny składnik uprawiania sztuki? Pewnie nie, choć zagrożenie zawsze istnieje. Jeśli popatrzeć na biografie najwybitniejszych, na to jak postępowali z bliskimi im ludźmi – choćby Picasso – aż ciarki chodzą. Kłania się tu nawiązanie do wspomnianego eseju z „Króla mrówek”, a nawet do samego Herberta. Wystarczy przywołać love story z Haliną Misiołkową.
Przypominam sobie poświęcone jej wiersze z „Podwójnego oddechu”. Kurcze, chyba każda kobieta chciałaby być adresatką takich strof! A jaki był finał? Oczywiście nie należy tego traktować jak regułę. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Obsesja Apolla
Rzeźba Giovaniego Lorenza Berniniego „Apollo i Dafne” przedstawia bodaj największą wtopę boga sztuki. A było tak:
Apollo obraził Erosa, który z zemsty poraził go złotą strzałą miłości. Ten zakochał się w nimfie Dafne, córce boga rzecznego Peneusa. Spostrzegłszy to złośliwy Eros ugodził także ją, ale strzałą ołowianą, zabijającą wszelkie uczucie, w związku z czym Dafne nie była już zdolna zakochać się w żadnym mężczyźnie. Mimo to zadurzony do nieprzytomności Apollo chciał ją posiąść za wszelką cenę. Gdy był już bliski celu, Dafne zaczęła zmieniać się w drzewo laurowe.
Rzeźba przedstawia moment przemiany. Lewa dłoń Apolla oplata korpus nimfy, ale w tej właśnie sekundzie jej włosy stają się liśćmi, ręce przeistaczają się w gałęzie, tułów obrasta korą, a stopy zmieniają się w korzenie. Na jej twarzy odmalowuje się śmiertelne przerażenie, ale twarz Apolla jest spokojna. On jeszcze nic nie dostrzega, jest zajęty wyłącznie polowaniem i widzi tylko umykającą zdobycz. Dopiero później, już poza marmurem, połapie się, że trzyma nie dziewczynę a drzewo. W akcie rozpaczy zerwał z niego gałązkę, zrobił z niej wieniec i ogłosił laur drzewem świętym.
Tym, co zawsze mnie w tej rzeźbie zachwycało, jest niesamowite wyczulenie na szczegół. Ten szlachetny rys, postacie uwięzione dłutem w chwili biegu, ta ukryta w kamieniu opowieść. Mimo całej swej mityczności jest cholernie cielesna, seksualna, jak gdyby Apollo szykował się do odbycia z Dafne stosunku analnego, a raczej gwałtu, jeśli zważyć na kontekst.
Wyobrażam sobie jak z całej siły usiłuje się wydostać z jego uścisku, lecz nagle zauważa, że nie może oderwać stóp od ziemi. A potem coraz bardziej sztywnieje, nogi stają się rozdwojoną podstawą pnia, ręce konarami, a z dłoni wystrzeliwują gęsto lancetowate liście. Wyobrażam sobie całą tę wieczną zieleń, która w tej chwili się w niej rodzi, ten zapach, który z niej emanuje…
Numer: 2010 10 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ