Może to dobrze, że tragiczne wydarzenia dotyczące państwa Wocialów rozwiązały ludziom języki. Czas, by ktoś zweryfikował to, co się dzieje w mińskim szpitalu. Ja również doleję oliwy do ognia
Oliwa do szpitala
Kilkanaście lat temu po zabiegu wypisano mnie z oddziału ginekologicznego nie udzieliwszy żadnych wskazówek co do trybu życia w związku z tymże zabiegiem, również w karcie wypisu takowych nie było. Po kilku dniach dostałam krwotoku, znów zjawiłam się na oddziale w godzinach popołudniowych. Dwaj lekarze, których nazwisk nie wymienię, zrobili, jak stwierdzili „poprawkę”. Ocenili, że krwotok spowodowany był otworzeniem się jednego naczynia, nie warto więc było podawać znieczulenia - Będzie się pani po tym źle czuła - uzasadniono. Zabieg powtórzono więc bez znieczulenia. Potworny ból (wszak potraktowano mnie prądem...) sprawił, że z trudem na drżących nogach opuściłam gabinet i pozostawiona sobie samej wyszłam ze szpitala. Nikt nie zainteresował się, czy pozostaję pod opieką innej osoby.
Z obrzydzeniem wspominam również bardzo przykrego w swoim zachowaniu ginekologa, który uchodził za świetnego specjalistę. Nie neguję tego, jednak sposób, w jaki traktował pacjentki świadczył o wyjątkowej arogancji tego człowieka. O zmarłych nie wypada mówić źle, więc na tym poprzestanę...
Innym razem po wypadku znalazłam się na oddziale chirurgicznym. W tym czasie przyjmowałam leki, które rodzina przyniosła mi również na oddział. Miałam podłączoną kroplówkę, nie mogłam opuszczać łóżka. Poprosiłam pielęgniarkę o wodę do popicia wspomnianych leków. Podała mi kubek, jak się okazało, wrzątku, którym popiłam tabletkę. Dodam, że przebywałam tam kilka dni, w nieustannym przeciągu, gdyż moje łóżko znajdowało się na korytarzu. Do domu wróciłam zaziębiona, z poparzoną jamą ustną i... obrażeniami po wypadku.
Zdarzyło się również, że kilka lat temu w późnych godzinach popołudniowych pojechałam na izbę przyjęć z synem, który, jak stwierdzono, złamał nogę. Lekarz nie założywszy żadnego opatrunku stabilizującego kończynę, odesłał nas do domu. Mimo wielokrotnych próśb nie założono synowi gipsu, zalecając, by zgłosić się do gipsowni następnego dnia. Trudno uwierzyć, że w szpitali nie było ani jednego lekarza, który potrafiłby to zrobić!
Mam nadzieję, że aż takie rzeczy nie zdarzają się już w szpitalu, jednak warto mieć na względzie całokształt, dokonując oceny pracy naszego ZOZ-u na przestrzeni lat. Ostatnie wypadki widocznie przelały czarę goryczy... (brk)
Numer: 2010 07 Autor: Personalia do wiadomości Redakcji
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ