Ogrody kultury

Dzisiejszy odcinek w całości poświęcę poezji. Chcę porównać dwóch twórców – zawodowca (o ile w ogóle w liryce można o takiej kategorii mówić) oraz amatora piszącego na uboczu i znanego tylko garstce tych, których sam zechce ze swoją sztuką zaznajomić. Wobec tak dużej rozbieżności trudno wypracować spójne kryteria oceny, ale spróbujmy

Wiersz jak oddech

Ogrody kultury / Wiersz jak oddech

Z usposobienia i głosu Eugeniusz Kasjanowicz kojarzy mi się z Ryszardem Kapuścińskim. A z pisania? Trudno mi wyrokować o całości, bo przed spotkaniem, które w niemożliwie mroźny piątek 22 stycznia odbyło się w MDK, nie znałem jego dorobku, ale na podstawie tego, co sam poeta odczytał ze sceny i co zaśpiewała Elżbieta Sieradzińska, nasuwa mi się Zbigniew Herbert.
Przyszło mi to do głowy, gdy usłyszałem zaprawioną lekką goryczką odę do szklanki. Uderzające jest podejście do przedmiotu jako klucza otwierającego głębsze wymiary. Zresztą i sam Kasjanowicz przyznał, że często taką strategię stosuje. Drugi z herbertowskich tropów to oczywiście umiłowanie siedleckiego liryka do basenu śródziemnego. Utwory z greckiego cyklu są niczym wzdymające się fale morza egejskiego, pełno w nich słońca, spokoju i ciszy kontemplacji.
I tu właśnie analogia herbertowska pryska. Autor „Epilogu burzy” sławił świat mitologiczny – Kasjanowicz woli współczesny, na którym jednak spoczywa tchnienie starożytności. Ta miłość pewnie wzięła się z osobistych doświadczeń. Nadzwyczaj malowniczo opowiadał jak pracował w Grecji przy zbiorach pomarańczy, jabłek, a nawet arbuzów, co okazało się doznaniem traumatycznym i zapewne dlatego nie zyskało żadnego poetyckiego odzwierciedlenia.
Ale już zupełnie siedlczanin nie odziedziczył po Panu Cogito poczucia demonizmu. Herbert, gdy pisał, tropił zło historii. Eugeniusz Kasjanowicz głównie się zachwyca. Ba, nawet jak pisze o ciemnych zaułkach Siedlec, gdzie można dostać po ryju, czyni to     z czułością. Jest poetą bezpiecznym, poruszającym się w obszarze oswojonych metafor i symboli. Z tego właśnie czynię mu zarzut. Już dawno nie natknąłem się na poetę, który by mnie umysłowo zgwałcił. Tęsknię za takim aktem przemocy, szukam go w spotkaniach z lirykami, napraszam się i nic. Odkąd przeczytałem „Skowyt” Ginsberga, po którym pełzałem po ścianach – nul.
Natomiast wdzięczny jestem Kasjanowiczowi za to, że nie upokarza istnienia, co niestety jest grzechem sporej części współczesnej literatury. Nie gra z rzeczywistością – to znaczy gra z nią do pewnego stopnia, bo tym jest sztuka, ale nie robi tego szyderczo. Pewnie to w jego wierszach tak ujęło Czesława Miłosza.

Numer: 2010 05   Autor: pod redakcją Marcina Królika





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *