Minął kolejny rok, i nie ma w tym nic dziwnego, ale chyba nie bardzo... Dla mnie i ludzi mojego pokolenia, oznacza to, że jesteśmy znów starsi. Dotyczy to wszystkich, ale młodemu ten czas tak szybko nie mija, jak zgredowi. Do takiej dojmującej konstatacji o przemijaniu, które charakteryzuje stare powiedzenie - ani się obejrzysz - potrzebne jest odpowiednie miejsce i warunki. Mnie towarzyszy zawsze taka okoliczność, która jest zwyczajną wizytą w Mińsku
Brzoza z Majewskim

W moich felietonach wielokrotnie wracałem do dawnych lat i dawnego Mińska. Było o czym pisać. O ulicznych brukach, domach a przede wszystkim ludziach. Prawie już nie mam kogo wspominać, ani miejsc, których już nie ma. Idąc ulicą jak aleją, wyznaczoną nowymi domami, gdy napotykam wciśnięty między znakomite budowle jakiś drewniany, pokrzywiony relikt z oznakami, że ktoś jeszcze w nim mieszka, robi mi się i smutno i wesoło jednocześnie. Zatrzymuję się, omiatam życzliwym okiem i natychmiast oddalam się w przeszłość. „Jesteś krzywą chałupinką, ale pamiętam lata twojej dumnej przeszłości! I to jest moment, w którym liczby wywołują nostalgię - ile to już lat?
Rozglądam się w nadziei, że ktoś przechodzący zatrzyma się tak jak ja i powspominamy. Niestety, jeszcze się nie zdarzyło. Idą ludzie młodzi a jeśli nawet starsi, to obcy. Idźmy! Nikt nie woła ... Mimo wszystko, w ostatecznym rachunku, cieszę się, że moje miasto tak pięknieje z każdym miesiącem i rokiem. Przychodzi mi do głowy coś śmiesznego w swoim wyrazie - wsio płyniot! - jak powiedział radziecki uczony Pantarejew!
Z Kościuszki skręcam parę kroków w Sewerynów, by zagadać do mojej brzozy. Nie żyje już brat, który ją posadził na naszym podwórku, kilka lat przed wojną. To jedyny ślad jaki pozostał z naszej ulicy, nie licząc mnie i zapewne jeszcze kilkoro osób.
Poszedłem kilka kroków dalej i widzę także starszego mężczyznę. Stał pośrodku chodnika, jakby zastanawiał się, w którą stronę ma iść. To Roman Majewski - były milicjant. Przepraszam, ale zabrzmiało to fałszywie. Roman rzeczywiście był milicjantem, ale zachował w mojej i nie tylko mojej pamięci wizerunek chłopaka z naszej ulicy. Jako milicjant, należał do tych nielicznych, o których można mówić dobrze. Jest emerytem, chodzi na ryby i gdy zaczął mówić, pojaśniało wokół. Roman mówiąc, „zacina” się lekko, tak samo jak przed laty, gdy sędziował nasze piłkarskie mecze na naszym placu. Za to jego młodszy brat Kaziek grał dobrze. Coś wokół ożywiło się, a zamiast bloków naprzeciwko, widzę naszą łąkę, zwaną placem i słupki bramek zaznaczone teczkami i tornistrami.
Roman na oko dobrze się trzyma, jednak z pamięcią już nie jest tak dobrze. Musiałem szczegółowo przypominać jego przyzwoite zachowanie, gdy z grupą milicjantów został wezwany na naszą ulicę do... morderstwa. Tak powiedział do słuchawki wujek, telefonując na milicję. Nic się jednak takiego groźnego nie stało! Dwaj stryjeczni bracia, po suto zaprawianej libacji w Mazowiance zgodnie postanowili po męsku załatwić animozje między sobą, powstałe na skutek różnicy poglądów na współczesność – tak, tak! Ledwie przed kilkudziesięciu laty, różnice w poglądach politycznych było, że załatwiało się na ubitej ziemi. Nasz plac miał ubite bosymi stopami dzieciaków miejsca i tak nastąpiło roztrzygnięcie braterskiego sporu. Jeden pozostał na nogach, drugi nie. A gdy przyjechała wezwana milicja, Roman Majewski - gdy okazało się, że denat ocknął się i na jego widok zaczął go rugać - wyjąkał do swoich kolegów milicjantów: - Idźcie stąd! To moja ulica i ja to załatwię!
Miał wszelkie podstawy do aresztowania, ale ograniczył się do ubolewania i pytania: - Co wam chłopaki przyszło do głowy i o co poszło?” Na to „denat” z podbitymi oczami, zareagował zdecydowanie: – Gówno cię to obchodzi!
Uśmialiśmy się z Romanem Majewskim, milicjantem na emeryturze, stojąc na chodniku, naprzeciw naszego placu. Dobrze, że nie nadjeżdża Zawicha swoją dorożką bo właśnie w tym miejscu, wzbijając tuman kurzu „odbijał” swoją Siwką duży łuk, by trafić w swoje podwórko.
Co mi przyszło do głowy z tym Zawichą...? No cóż... chciałoby się jeszcze raz to wszystko zobaczyć...
Numer: 2010 02 Autor: Rajmund Giersz
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ