Podobno nie debiut, a druga odsłona stanowi prawdziwy sprawdzian jakości dzieła. Dopiero wówczas można z dużą dozą prawdopodobieństwa ocenić czy twórcy nie osiedli na czczych laurach. Puszczając w ruch machinę drugiej Miveny, mieliśmy tego świadomość – tym bardziej, że o randze festiwalu w równym stopniu jak jego organizatorzy, świadczą występujący na nim artyści
Parnas z Miveną

Nie we wszystkim zdołaliśmy spełnić ideał, choć nie z własnej winy. No bo jak ściągnąć gwiazdę aż z Ameryki, a gości z przedświątecznych zakupów. I chociaż kulturalne lenistwo mińszczan to zjawisko, o którym można by już pisać poważne dysertacje naukowe, naiwnie chcemy wierzyć, że tym razem zawinił wyłącznie trzaskający mróz, tudzież zarazki, które i nam szyki pokrzyżowały w początkowej fazie planowania. Ale nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, gdyż dzięki przesunięciu terminu mogliśmy cieszyć się choinką na scenie. Kto wie – być może w przyszłości stanie się to mivenową tradycją.
Jak zawsze niezawodna okazała się ekipa muzyczna – ogółem na estradzie MSA stanęło 14 podmiotów, w tym aż dziewięcioro solistów. Niedostatki wizualne – ze spodziewanych czworga malarzy swoje wyśmienite prace pokazali Mirosław Chyliński, Zofia Szydłowska i niespodziewanie Wiera Ditchen – z nawiązką nadrobiły kuszące smakowitościami gospodynie KGW z Cegłowa i poeci startujący w turnieju jednego wiersza. Przed rokiem nasze liryczne boje robiły za festiwalową zapchajdziurę, podczas której większość widowni wybyła na papieroska, teraz nie dość, że całą imprezę otworzyliśmy, to dzięki Marzenie Gitler, naprawdę mogliśmy poczuć ducha turniejowej rywalizacji.
Po stronie plusów należy też umieścić zasięg. Nie jest to jeszcze ta ogólnopolskość, o jakiej można by pomarzyć, ale powoli. Póki co cieszy nas nadzwyczaj obfita obecność przyjaciół z Kadzidła i Ostrołęki. Miło, że wśród poetów znalazł się gorliwie propagujący niepalenie Henryk Ditchen z Warszawy. Zawsze przyjemnie gościć tryskającego werwą Marcina Gomulskiego.
Jako że wypadło mi zasiadać wraz z Maciejem Domagałą, Martą Sosińską i Danutą Grzegorczyk w jurorskim fotelu części muzycznej – mogę zdradzić, iż na sędziowskim zapleczu byliśmy jednomyślni w kwestii przyznania Złotej Miveny Alicji Bąk, licealistki z poddębskiej Rudy. Jej melancholijne, powłóczyste wykonanie leśmianowskich „Dwojga ludzieńków” oraz rozstajnego „Telegramu” wydało nam się bliskie wyznaczonej przez ogół poprzeczce doskonałości. Byliśmy też pod wrażeniem artystycznej odwagi w poszukiwaniu nowych wymiarów brzmienia ostrołęckiej grupy „Hortus Historiae”. Co prawda „Ostatnie śniadanie” do słów Zbigniewa Piątkowskiego najwyraźniej nie było zanadto w smak ich awangardowemu emploi, lecz wszelkie grzeszki i niedociągnięcia wybaczyliśmy im dzięki monumentalnej „Etiudzie na koniec dnia” wedle słów młodego, ale już uznanego na Kurpiach za geniusza poety, Karola Samsela.
Niesamowite atonalne przestrzenie, jakie w tym utworze pokazali, sprawiły, że pojawiły się wśród nas nieśmiałe porównania do Pendereckiego i łechtała pokusa, by to właśnie ich ozłocić. Koniec końców uznaliśmy, że do warszawskiej jesieni trochę im brak, ale na wyróżnienie zasługują w cuglach, bo w gruncie rzeczy jako jedyni w pełni spełnili postulat oryginalności.
Ale nagroda specjalna powędrowała do mińskiego Avogadro, który tradycyjnie łechtał intelekt niebanalnym tekstem, tym razem pełnymi religijnych inklinacji „Ogrodnikami”. Dodatkowe punkty zarobili za kopa perkusji, dzięki której ich występ zyskał bigbitowy sznyt niczym z lat 60. Sylwię Łobodę z autorskim „To ja” i „Przypływem” według Piątkowskiego nagrodziliśmy za to, że trzyma równy poziom.
Nieco smutna Laura Kuczborska, która zaśpiewała piękną kolędę o pierworodnym Synu do słów Anny Sobolak-Pielichowskiej i rozstajne „Dlaczego” zdołała poruszyć coś w naszych sercach, a przynajmniej w ich większości wystarczającej do wyróżnienia.
W działce poezji trudno mi ze zrozumiałych względów wznieść się na wyżyny obiektywizmu. Chcę mimo to zauważyć, że poziom większości wierszy mile mnie zaskoczył. Było widać, że autorzy mozolili się rzetelnie z gliną słów zamiast po prostu wylewać uczucia albo – jak onegdaj zauważył Różewicz – wypróżniać się na papier. Brak tu miejsca na szczegółowe omawianie literackich cymesików – kto przyszedł, wie, a komu nie chciało się ruszyć czterech liter, tego to i tak nie obejdzie – toteż ograniczę się do kronikarskiego odnotowania, że ufundowaną przez Marzenę Gitler nagrodę, elegancki zestaw długopisów, dostał Piotr Dworzyński z Cegłowa za utwór „Przemijanie”. Jako konkurent przyznam, nie bez nikłej nutki zazdrości, że laur ten Piotrkowi w pełni się należał. Wyróżnienie – cóż, nie chce być inaczej – przypadło mnie, choć wiersze pisuję rzadko i niechętnie.
Co gwoli podsumowania? W porównaniu z debiutancką edycją było poprawnie, ale za wyjątkiem Hortusa bez fajerwerków. Na więcej śmiałych prób przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Oby do przyszłego roku. Przydałoby się też kilka kropel świeżej krwi, trochę nietuzinkowych osobowości, których wyławianie Mivena przecież postawiła sobie za cel. Przyjemnie było posłuchać kadzidlańskiego barda – Adama Wołosza, znanego także z folkowego Coorpa, a także naszych - Sylwii Łobody, Maćka Walewskiego czy Izy Furdal. Lecz jeśli szybko nie wyrośnie im konkurencja, niedługo złośliwi zaczną nas nazywać kółkiem różańcowym i będą mieli rację.. No, ale oryginalność na skalę większą od powiatu wykuwa się długo...
Numer: 2009 52 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ