MSA wczoraj i dziś

Obracając w palcach leciwy, ale ciągle przydatny nóż, Maciej Wenanty Domagała przypomina sobie jak cięli nim lenteks. Wtedy zamiast rozłożystego gmachu Miejskiej Szkoły Artystycznej stał tu niepozorny budyneczek, który przejęli po osiedlowym klubie. To był szczyt ich marzeń, a Domagała nie przypuszczał, że 34 lata zlecą jak z bicza strzelił

Artyzm piętrowy

MSA wczoraj i dziś / Artyzm piętrowy

Wszystkiemu był winien jego ojciec. Konstanty Domagała już od 1954 roku z dużym powodzeniem prowadził szkołę muzyczną w Siedlcach. Kiedy zaczął myśleć o filii, okazało się, że zarówno w Sokołowie jak Garwolinie o odpowiednim lokalu nie ma co śnić. Mińsk Mazowiecki pod tym względem też nie rokował nazbyt obiecująco, ale tutejsi urzędnicy mieli coś, czego innym brakowało – serce i autentyczną atencję dla spraw kultury. Pod tym względem Mińsk Mazowiecki zawsze był wielki.
Maciej, niedługo po studiach, nie palił się do zaproponowanej przez ojca funkcji dyrektora.
- Mieszkałem w Warszawie, prowadziłem duży zawodowy big band w Ursusie i nieźle zarabiałem. Pracowałem też u ojca, ale żeby brać sobie na łeb jeszcze dodatkowe obowiązki – w życiu. Ostatecznie zgodziłem się, żeby w czerwcu ’76 wziąć udział w egzaminach i pomóc wyłonić pierwszą czterdziestkę uczniów. Potem wyjechałem. A we wrześniu dyrektor, którego mianowali, delikatnie mówiąc olał sprawę, więc znów zaczęli mnie namawiać. W końcu się zgodziłem. Rodzice przekupili mnie syrenką – śmieje się.
Początki były pioniersko spartańskie. Zygmunt Kryska wydzierżawił im trzy pokoje w internacie ekonoma przy Kazikowskiego.
- Szkoła szybko się rozwijała, władza była zadowolona. Początkowo nikt nie chciał wierzyć, że utrzymałem się na stołku, mimo że bezpartyjny. A któregoś dnia zobaczyłem ten domek przy Armii Ludowej i pomyślałem, że fajnie byłoby zagnieździć się w czymś takim.
Prezes spółdzielni dał im klucz i powiedział, że, oczywiście nieoficjalnie, mogą się sprowadzać. Tak też zrobili.  Potem zasugerował możliwość kupna. Znów do akcji wkroczył ojciec – zainterweniował gdzie potrzeba i kasa znalazła się szybko. Placówka poszła pod kuratelę ministerstwa i jako Państwowa Szkoła Muzyczna ruszyła pełną parą. Niebawem zapadła decyzja o modernizacji, czyli rozbudowie, która położyła podwaliny pod to, co znamy dziś.
Nic by się nie udało, gdyby nie zastępca Domagały ds. administracyjnych, Eugeniusz Osiński. To on pilnował całego interesu, załatwiał cegły, itp.
- Ja wtedy byłem ciągle w rozjazdach, występowałem w kabarecie Marcina Wolskiego, grałem… Miałem kupę pomysłów, ale to Genek zamieniał je w czyn.
Na usta ciśnie się tyle wspomnień: stan wojenny, przestoje w budowie, zatrzymanie pierwszego w historii szkoły fortepianu za… brak przepustki. Nie miał jej zarówno instrument, jak bracia Bliźniakowie, których Domagała wynajął do transportu. Skończyło się na interwencji samego naczelnika Mińska.
Absolutnym priorytetem dla Domagały była sala koncertowa z prawdziwego zdarzenia, która mogłaby stanowić kulturowy zwornik miasta. Owszem, była scena w Światowidzie i klub garnizonowy, ale to wszystko działało jakby obok siebie, rozrzucone, niespójne. Jej budowa przeciągnęła się aż do 1989 roku, gdy nastąpiła oficjalna inauguracja. Przejście szkoły spod bandery centralnej pod samorządową Maciej Domagała podsumowuje krótko: swoi lepiej wiedzą czego swoim trzeba.
A dlaczego z muzycznej przedzierzgnęła się w artystyczną? Domagała, sam artysta wielopiętrowy (kompozytor, dyrygent, pianista, kabareciarz), tłumaczy tę woltę prymatem ogólnej ogłady kulturalnej ponad wirtuozerią muzyczną. Nie wszyscy absolwenci MSA będą grali zawodowo, niektórzy pójdą zupełnie inną drogą, ale każdy z nich będzie na pewno doskonałym odbiorcą. Stąd już od najmłodszych klas plastyka, rytmika, a później żywe słowo – teatr, poezja, etc.
Chciałby tę renesansowość przeszczepić także na drugi stopień. Według niego szkolnictwo muzyczne w Polsce reformuje się wyjątkowo ospale. Całe szczęście, że wreszcie doceniono gitarę traktowaną przez całe lata jako coś gorszego i akordeon powszechnie kojarzący się nie z artyzmem, lecz z biesiadami przy kielichu i wiejskimi weselami. Niemałe zasługi na tym polu ma Jerzy Jurek – nomen omen mińszczanin – uczeń akordeonowego wywrotowca Lecha Puchnowskiego, a dziś poważany profesor.
Za swój największy sukces dydaktyczny Domagała uznaje zbudowanie pokoleniowej ciągłości. Przynajmniej jedna trzecia wychowanków MSA wraca później jako nauczyciele. To tworzy więzy niemal rodzinne.

Numer: 2009 52   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *