Gałązka promocyjny

Nie jest zbyt fajnie grać do pustej sali, a jeszcze gorzej otwiera się w niej serce. Ale tym Daniel Gałązka i jego poetyczny zespół przejmować się nie musieli. Na koncert promujący ich jeszcze ciepły debiutancki album o wielce sugestywnym tytule „Dotykam dachów” przyszła silna reprezentacja admiratorów. Dostali dokładnie to, z czego DGZZ nad Srebrną słynie – piosenki z duszą

Przecieki z nieba

Gałązka promocyjny / Przecieki z nieba

Na tę płytę trubadurzy z krainy łagodności kazali fanom czekać aż dziewięć lat. Większość zamieszczonych na krążku nagrań pochodzi z koncertu, który odbył się w śródmiejskim domu kultury w Warszawie na początku roku. Długa jest lista dobrodziejów, dzięki którym powstał – choćby MTM i Barbara Dzienio, czy władze miasta i powiatu.
Ktoś prześlizgujący się jedynie po powierzchni powie, że kompozycje DGZZ są raczej smutne, a do tego straszą wydziwionymi sentencjami w rodzaju „nie tylko najlepsze pomaga i to co najgorsze nie jest najgorsze”, ale to tylko złudzenie – zawsze gdzieś, choćby w kamieniu, drży kropelka nadziei i pozytywnego przekazu. A poza tym nie jest to twórczość dla ślizgaczy powierzchniowych.
W równej mierze zasługa to samego Daniela, co grupowego strażnika liryczności, Piotra Brymasa. Dwóch co się dotarli – tak Brymas podsumował ich dziesięcioletnią zażyłość w czytanym ze sceny wierszu. Są ze sobą, jak stwierdził, wystarczająco szczerzy, by nie uprawiać blagierstwa, a zgodę ich i twórcze falowanie cementuje patrzenie Bogiem.
Pierwszą część sobotniego występu poświęcili głównie tytanowi wśród bardów, Jonaszowi Kofcie. Pomiędzy ciemniejącymi niebami nadmorskich ogrodów, pokornym nie dziwieniem się niczemu i szarą godziną znalazło się miejsce na piosenkę-fatum, czyli „Małe jasne słońce”, które zniesławiło się tym, że kilka lat temu tuż przed mającym je śpiewać Raz Dwa Trzy lunął wielki deszcz i pomieszał szyki artystom. Tym razem kłopotów nie było, więc zły urok został chyba odczyniony.
Potem wrócił Brymas. On bowiem jest tekstowym wspornikiem całej drugiej części płyty, jak również autorem piosenki tytułowej. A co tak naprawdę oznacza dotykanie dachów? Jest to metafora dotykania, czy raczej prób, usiłowań dotykania Czegoś Więcej, choć świat przeszkadza i ściąga nas w dół. I w tym właściwie wyraża się całe kredo zespołu.
A jest nim zgoda na bezradność wobec istnienia, afirmacja metafizycznej prostoty stawianej wyżej od zawiłości filozofii na papierze, oddanie się nurtowi życia, pisanie się na życie, co jednak nie oznacza bydlęcego przez nie pędu. Wszystko da się wytrzymać, nawet biedę – byle ktoś masował skronie. Wszystko również można sprzedać – oprócz siebie. Zaś na końcu, który przecież tak naprawdę musi stanowić nowe otwarcie, zostaniemy rozliczeni tylko z miłości.
Trudno byłoby w te konstatacje uwierzyć, gdyby nie gitara. Z jej brzmieniem są jak gdyby organicznie zrośnięte, ono je uwierzytelnia. Najbardziej wzruszający wyraz znalazły natomiast w kolędzie, którą Brymas napisał w zeszłym roku po śmierci matki. Podczas sobotniego koncertu nastąpiła jej prapremiera.
Kropkę nad i postawili księdzem Twardowskim. Na bis puścili zaś wodzę improwizacji i wyciągnęli królika z kapelusza pod postacią ballady o schodzeniu pod kamień śmierci i nadziei… Na co? Ni mniej ni więcej tylko na wieczność. Banał? I tak i nie. Można się oczywiście zżymać na metafizyczną pryncypialność, ale nie sposób zarzucić Gałązce i spółce ckliwości, słodzenia ani taniego kaznodziejstwa.
Ich poetykę, podobnie jak większości mieszkańców osady Gitarą i Piórem, zrodził swoisty rodzaj obarczonego trudną nadzieją egzystencjalizmu. To on każe im być rozbitkami na popkulturowym oceanie.

Numer: 2009 51   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *