Prawo bezprawia

- Zajmiemy się tym! – padło z ust pana policjanta na komisariacie policji. - Pan mnie zupełnie nie zrozumiał – replikowałem. Ja długo żyję i  takie zdanie z ust milicjanta a nawet i policjanta, wielokrotnie słyszałem. Jest taka jednak różnica, że za milicji należało wziąć uszy po sobie i dupę w troki, bo inaczej można było zostać w  przybytku socjalistycznej sprawiedliwości, dłużej niż by się chciało, a za demokracji, zamierzam od panów wyegzekwować to, co mi się należy, i to nie wtedy, kiedy zechcecie się tym zająć, tylko tu i zaraz. Rozumie mnie pan?

Zajmiemy się tym!

Prawo bezprawia / Zajmiemy się tym!

O co chodzi? – zbliżył się stojący nieco z boku pan po cywilnemu. - A pan, przepraszam, kim jest? - Komendantem komisariatu.
To dobrze, bo idąc na komisariat wyobrażałem sobie, że najlepiej byłoby właśnie z komendantem  mieć przyjemność i jemu złożyć zawiadomienie o napaści na syna przez sześciu osobników...
Komendant, widocznie opatrzony widokiem podbitych oczu, poprosił, żebyśmy przyszli później, ponieważ pan referent jest w terenie.
I tu wersal mógłby się skończyć. Hamowałem się, by nie ryknąć, gdzie mam ich referenta i całą policję razem z ich sprawiedliwością społeczną.
- Panie, w centrum Halinowa sześciu łobuzów napadło na  idącego z pociągu chłopaka, a pan mi każe przyjść później? A gdzie są patrole piesze właśnie w takich miejscach, jak okolice stacji kolejowej, nocnych sklepów z piwem i czterech „salonów” z jednorękimi bandytami, wokół których kręci się rozmaite menelstwo. Kiedyś, widywało się rosłych funkcjonariuszy w czarnych mundurach, na widok których, robiło się wokół cicho i spokojnie...
- To były siły prewencji z Warszawy, ale już ich nie dostajemy - wtrącił pan komendant. - My też patrolujemy miasto... w samochodach.
Widziałem i odczułem to na własnej skórze. Zatrzymał mnie w samochodzie taki patrol i mimo, że zobaczył za kółkiem człowieka  w podeszłym wieku, który mówi, że mieszka sto metrów od komisariatu i pyta dlaczego jest zatrzymywany, rozpoczął ceremonię czytania,  sprawdzania i spisywania dokumentów. Odpowiadanie na pytania dokąd jadę i czym się zajmuję, były upokarzające. Nasuwa się refleksja o prawach obywatelskich, o szacunku dla obywatela, który na oko, na pewno nie jest członkiem mafii, a gdyby był, to pan policjant nie skończyłby swoich policyjnych czynności. Jest istotne, jak odbierają obywatele Halinowa  waszą troskę o ich, obywateli, bezpieczeństwo...
- Statystycznie - zaczął  poważnie pan komendant.
- Statystycznie? A nie wystarczy spojrzeć na twarz tego młodego studenta i natychmiast zacząć coś robić a nie opowiadać formułek nauczonych na waszych szkoleniach! Proszę potraktować to nasze zawiadomienie o przestępstwie poważnie. Ilu pan ma funkcjonariuszy? - Dwudziestu pięciu.
- To powinniście znać, tak zwane środowisko potencjalnych łobuzów, a jeśli nie, to tym gorzej dla was.
Pan komendant już przestał oczekiwać, że nas spławi owym zaklęciem  „zajmiemy się”.
- Chcę, żeby pan wiedział, że mam najgorsze doświadczenia w kontaktach z tutejszymi obrońcami prawa. Przed kilku laty dwukrotnie  okradziono  moją posesję i gdy nie miałem, poza protokółem, żadnych widocznych oznak, że policja coś  usiłuje zrobić w tej sprawie, sam dokonałem penetracji wśród mętów społecznych. Przychodzę tu na komisariat i podaję ksywę złodzieja, a policjant  najwyraźniej zażenowany mówi:
- Sęp? Panie! On nosi stale w kieszeni brzytwę albo żyletkę! I co? Chcesz pan iść do niego na przeszukanie?
- Ja nie, ale wy powinniście,- odparłem.
- On ma żółte papiery, nic mu nie zrobimy, a on może krzywdę zrobić...
Komendant słuchał z uśmiechem. Skrył się za swoją cierpliwością wysłuchiwania rozżalonego obywatela i w pewnym momencie pojednawczo oznajmił:
- Ja nie zostałem tu, na tę placówkę  przysłany. Ja chciałem tu pracować, żeby ukrócić przestępczość, która według statystyk lekko podskoczyła.
Kamień spadł mi z serca. Wyszliśmy z komisariatu w którym, dopiero po mojej uwadze, że może by zapytali o jakieś szczegóły, czy może syn tych napastników rozpoznać, rozbawili nas z kretesem. Dyżurny urzędowo zażądał: - Nazwiska, albo chociaż jednego, proszę podać!
- I po co nam to było - pomyśleliśmy z synem. Znów muszę chyba sam ruszyć w miasto, postawić parę piw, może się czegoś dowiem. A jak się już dowiem, to nie wiem, czy iść z tym na komisariat, czy wynająć odpowiednich ludzi, aby załatwili to zgodnie z zasadami sprawiedliwości społecznej. Szybko i skutecznie.

Numer: 2009 49   Autor: Rajmund Giersz





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *